Rok 2019 był dla mnie zdecydowanie rokiem obfitujących w podróże małe i duże. Obrodził w te planowane w najdrobniejszym szczególe, jak i te bardziej spontaniczne i na luzie. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że z dwójką maluchów da się zorganizować prawie co miesiąc jakiś wypad, to kazałabym mu (albo jej), popukać się w głowę i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Okazuje się jednak, że wszystko staje się możliwe, nawet to „niemożliwe”. Wyjazdy dzieciowe rządzą się oczywiście swoimi własnymi prawami, więc nikt nie oczekuje, że zrobimy wyprawę na Mount Everest, czy siedmiodniowy spływ tratwą z nurtem Amazonki. Jednak to co pozwala mi zachować równowagę psychiczną w tym całym codziennym, rodzinnym szaleństwie, to właśnie podróże. Dalekie i bliskie, bardziej lub mniej zorganizowane, ale zawsze nasze! Nasze chwile, które przekuwamy w piękne wspomnienia. A pewne niedogodności związane z podróżowaniem, z tak małymi podróżnikami na pokładzie, zamieniają się z biegiem czasu w zabawne anegdotki… Jak więc przedstawiał się 2019 rok? Poniżej, chronologicznie lista naszych destynacji. Może odnajdziecie w nich pewną inspirację i postanowicie rzucić wszystko, aby udać się tam naszym śladem (z dziećmi lub bez). Kto wie:)?
Styczeń
Szczyrk. Krótki weekendowy wypad do Szczyrku był jak wyprawa na koło podbiegunowe. W czasie, gdy reszta Polski prosiła chociaż o parę centymetrów śniegu, na południu kraju nastąpiła klęska urodzaju. Szczyrk pokrył się białą, puchatą pierzynką śniegu, która z każdą kolejną godziną opadów stawała się coraz bardziej żądna tego, abyśmy zostali pod nią już na zawsze. W dwie noce napadało grubo ponad metr śnieżnej pokrywy. Ja po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że śnieg jest fajny, ale tylko na zdjęciach. Niefajnie robi się, gdy ma się do ubrania tony czapek, szalików, rękawiczek i kombinezonów dwóm krasnalom, którzy wcale nie chcą ich mieć na sobie. Zanim człowiek opuści ciepły pokój, to krew zagotuje się w nim dziesięć razy. Taka fińska sauna dla ubogich. Dla efektu końcowego chłodzenia można sobie odbić „orzełka” na śniegu.
Szczyrk, to całkiem sympatyczna miejscówka w Beskidzie Śląskim. Zimą można skoczyć tu na narty, a latem powłóczyć się po beskidzkich szlakach.
Luty
Po górskiej, śnieżnej przygodzie zachciało mi się uroku polskiego morza zimą. Mogłabym uznać teraz, że to tak jakby wpaść z deszczu pod rynnę. Zimowe prognozy pogody w telewizji zawsze optymistycznie pokazują o te kilka stopni więcej na północy Polski, ale nie uwzględniają realnego odczucia chłodu typowych zmarzluchów. Zimno niemiłosiernie potęguje wilgoć powietrza i morskie wiatry, więc to co w prognozie wygląda na przyjemne dwa stopnie na plusie, w rzeczywistości odbierane jest jak nieco mniej przyjemne minus cztery. Parę kresek w dół, a robi kolosalną różnicę. Jeśli z jakiegoś powodu coś lub ktoś zaciągnie Was zimą nad Bałtyk, to wybierajcie raczej „zorganizowane” wczasy. Budy i budeczki z uliczną gastronomią są w mniejszych miejscowościach pozamykane na cztery spusty, a gdzieś przecież trzeba zjeść. W takich chwilach polecają się na wywczas ośrodki wczasowe, które przenocują i nakarmią, i to wcale nie za miliony monet! Na nadmiar atrakcji i szaleństw też nie ma co liczyć, bo jest po sezonie. A jakby kto szukał w środku nadbałtyckiej zimy miejscówki przyjaznej dzieciom i rodzicom, to polecam Hotel Szlak Burtszynowy**** w Jarosławcu, o którym pisałam na blogu tutaj:)
W przerwie między jednym przeziębieniem dzieci, a drugim, udaje nam się skoczyć do krakowskiego Muzeum Obwarzanka. Idea muzeum zacna, bo przedstawiająca historię tej niepozornej, acz sławnej, małopolskiej przekąski. Jeśli zaś idzie o same warunki „zwiedzania”, to nie powalają. Tym bardziej cena. No cóż, Kraków to Kraków, miasto królewskie, więc za tłoczenie się w malutkim pomieszczeniu przez dobrą godzinę i wysłuchanie wykładu o obwarzankach przyjdzie nam zapłacić dokładnie 20 zł od osoby dorosłej. Za te 20 zł mogłam kupić całkiem sporo obwarzanków, a o ich dziejach doczytać sobie w internecie.
O wiele ciekawiej pod względem rozrywki wypadło żorskie Muzeum Ognia. Czasy takie, że muzeum można już zrobić prawie o wszystkim. To muzeum jest w dużej mierze interaktywne i edukacyjne, więc propsy za pomysł, wykonanie i dbałość o szczegóły. Sam budynek muzeum wyróżnia się dość mocno z przestrzeni miejskiej. Adres doskonały na rodzinne, niedzielne, edukacyjne popołudnie. Do tego w przystępnej cenie.
Kolejnym miejscem na rozrywkę pod daszkiem w środku zimy okazało się być gliwickie Kolejkowo. Makiety w Kolejkowie to nie tylko pociągi i kolej jako taka, to również scenki z życia codziennego i miejsca, które dobrze znamy z Górnego Śląska. Tylko tyle, że uroczo zminiaturyzowane. Dbałość twórców o każdy, nawet najmniejszy detal zachwyca. Pomimo tłumów, miejsce godne polecenia.
Gliwicka Radiostacja łudząco przypomina paryską wieżę Eiffla. Gliwicka konstrukcja stanowi obecnie pomnik historii i leży na Szlaku Zabytków Techniki. Co ciekawe w całości wykonana jest z drewna modrzewiowego. Do łączeń użyto mosiężnych śrub. W wieży nie ma ani jednego stalowego gwoździa! U jej podnóża znajduje się sensoryczny plac zabaw.
Marzec
Jak zamienić wymarzone Azory na niewymarzoną Fuerteventurę? Wystarczy wkurzyć się na ceny biletów lotniczych na to azorskie zadupie pływające pośrodku Atlantyku. Fuerteventura w tym względzie skutecznie utuliła mój niepohamowany żal do Ryanaira i innych (nie)lowcostowych przewoźników. Okazało się, że ta wyspa wiatru, jak o niej mówią, ma bardzo wiele do zaoferowania miłośnikom natury, pięknych scenerii, no i … wiatru. Surowa i majestatyczna plaża Cofete powaliła mnie na kolana, raz o mało moje serce nie stanęło w miejscu, gdy okazało się, że pośrodku absolutnie niczego, nagle może stanąć nasz samochodzik z powodu tak przyziemnego i wstydliwego jak brak paliwa, no i jeszcze kanaryjskie, marcowe słońce oszukało mnie bezczelnie. Naskórek schodzący z nosa, to nic fajnego, gdy po powrocie do Polski musisz przywdziać zimową czapkę i wpasować się na nowo w szaro- bury klimat polskiego przedwiośnia. Z łuszczącym się, spalonym nosem nijak tu nie pasowałam. Fuerteventura to moje number one w 2019 roku pod względem niesamowitych krajobrazów i widoków zapierających dech w piersiach. Gorąco polecam tę destynację! Całą serię blogowych wpisów o tej przepięknej wyspie przeczytacie tutaj 🙂
Kwiecień
Wielkanoc. Wiosna, dni już dłuższe i jakby nawet cieplej. Coś tam już kwitnie za oknem, więc i lokalne mini- rajzy zaczynają realizować się same. Po sąsiedzku, za miedzą odkryliśmy maleńką i bardzo fotogeniczną Lanckoronę oraz Kalwarię Zebrzydowską. Nieco bliżej domu odwiedziliśmy znaną i lubianą przez nas Pszczynę. I to wszystko w jeden weekend wielkanocny!
Zupełnie przypadkowo odnaleźliśmy alpaki z Zooterapii Woźniakówka w Czechowicach- Dziedzicach. Te fantastyczne zwierzaki, o których zupełnie nic wcześniej nie wiedzieliśmy (oprócz tego, że na pewno muszą być milusie, no bo przecież tak słodko wyglądają) odkryły przed nami swój złożony alpakowy świat. Jeśli kiedyś będzie Wam smutno i źle, pojedźcie do Woźniakówki i przytulcie się do alpaki. Na pewno pomoże! Wpis z odwiedzin i miziania się z alpakami znajdziecie tutaj 🙂
Maj
Ahoj! Odkryliśmy czeskie Południowe Morawy, które pretendują również do miana „Toskanii” ze względu na swą malowniczość. Jak na 3h jazdy samochodem od domu, to całkiem spoko ta „Toskania”. Oprócz pięknych landszaftów, karmiliśmy się nieśmiertelnym czeskim szlagierem kulinarnym, czyli smażonym serem z hranolkami oraz popijaliśmy czeskie piwo z browaru rzemieślniczego. A z bardziej górnolotnych rzeczy, to zahaczyliśmy o morawskie zamki i pałace oraz jaskinie krasowe. Wszystko to jednak było dziecinną igraszką przy majestacie bezkresnych, żółtych pól kwitnącego rzepaku, w swej naturze doskonałego na… olej. Niczym w najgorszym koszmarze van Gogha, żółć przelewała się falami po pofałdowanych polach uprawnych. Południowe Morawy, zwłaszcza na wiosnę, przyciągają rzesze fotoamatorów i profesjonalnych fotografów. Jedni siedzą godzinami w skupieniu ze swoim sprzętem za miliony monet, wyczekując najlepszego momentu oraz idealnego kadru. Inni buszują w polu kwitnącego rzepaku (włażąc w kadr tym pierwszym) razem z malizną i łapią w pamięć telefonu komórkowego te ulotne, beztroskie chwile. Morawski cykl do poczytania tutaj 🙂
Czerwiec
Dzień Dziecka spędziliśmy w Strefie Kultury i Muzeum Śląskim, a na długi czerwcowy weekend uciekliśmy w dolnośląskie, które nigdy nas nie zawodzi.
Przed hordami turystów, którzy również ruszyli eksplorować nasz piękny kraj, uchroniło nas zaszycie się we wsi o nic niemówiącej nazwie- Złotniki Lubańskie, która to położona jest nad Jeziorem Złotnickim. Natknęliśmy się również na prawdziwe cuda (cudactwa?) takie jak „Magiczna Pławna” (wpis z odwiedzin tutaj), w której to zwiedziliśmy m.in. Arkę Noego. Buszowaliśmy również w polu lawendy w poszukiwaniu rustykalnych, lawendowych kadrów i odwiedziliśmy tajemniczy Zamek Czocha. Zapiliśmy to wszystko wodami leczniczymi w Świeradowie Zdroju, zagryźliśmy pierogami w izerskim schronisku górskim, a na deser zaserwowaliśmy sobie przejazd przez Krainę Wygasłych Wulkanów. Jeśli nie wiecie gdzie jechać w Polskę, to jedzcie po prostu na Dolny Śląsk. Tam wszędzie czai się przygoda, a mnogość atrakcji turystycznych powala. Kompletny wpis i opis zwiedzania, propozycje wycieczek znajdziecie tu:)
Lipiec
Świat cieszył się FaceApp’em i dodawaniem sobie zmarszczek i siwych włosów na zdjęciach, a ja cieszyłam się, że w końcu nie muszę myśleć o dalekich, egzotycznych podróżach, bo przecież jest super ciepło i słonecznie, tu na miejscu. A było tak jak lubię najbardziej, czyli w sam raz na klapki i krótki rękawek, przez cały dzień i całą noc. Miałam odbyć z dziećmi spektakularną podróż pociągiem do Bydgoszczy, aby odkrywać jej letnie uroki. Niestety, choroba miała wobec nas inne plany i zamiast dziecięcego buszowania po pociągu, dostaliśmy w zamian zbijanie gorączki, wizytę u lekarza i pół apteki leków. Okres rekonwalescencji minął na odwiedzaniu pobliskich placów zabaw, parków itp. Podróżniczych planów nikt nie lubi zmieniać, ale zdrowie najważniejsze. Wiadomo.
Sierpień
Sierpniowym odkryciem i zachwytem miesiąca było bez wątpienia odnalezione pośrodku betonowo- szklanej, miejskiej dżungli Muzeum Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie. Stare, drewniane chaty, przesiąknięte dymem, osadzone w rustykalnej scenerii zadziałały jak wehikuł czasu. Wiejski folklor w samym sercu aglomeracji śląskiej. A wpis przeczytacie tu:).
Kraków muzeami stoi, a my całkiem celowo trafiliśmy do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Jest to najbardziej orientalne miejsce w grodzie Kraka, przenoszące do Japonii dawnej i odległej, do Japonii samurajów i szogunów, ale prezentujące również nowoczesność i dziki pęd technologiczny Japończyków. Taka mini- Japonia w pigułce, a bilety o niebo tańsze niż do Kraju Kwitnącej Wiśni. O Manggha poczytacie tu:).
Na mapie Górnego Śląska odkryliśmy Kanał Gliwicki, po którym to w letni, leniwy dzień można odbyć całkiem przyjemny rejs. Podobno z Gliwic żeglugą śródlądową można dopłynąć nawet do Amsterdamu. Jakoś nie sprawdzaliśmy.
Wrzesień
Szwecja. Podróżnicze zaskoczenie roku i mało popularny kierunek na rodzinne wakacje w jednym. Świat po drugiej stronie Bałtyku wygląda nieco inaczej i każdemu chociaż raz w życiu polecam udać się do jednego z krajów skandynawskich (lub nordyckich, jak kto woli). Szwecja nie zaskoczyła nas pogodą ani cenami, o których wiedzieliśmy, że będą dość wysokie. Za to powaliła na kolana nietkniętą przez człowieka przyrodą, pięknymi widokami i szacunkiem do zasobów naturalnych i do Matki Ziemi. Pod względem udogodnień dla rodzin z dziećmi Szwecja wypadła wręcz wzorowo. A wisienką na torcie okazał się fakt, że smażony śledź (stekt sill) może być bardzo, ale to bardzo smaczny. Cykl wpisów z pięknej Szwecji dostępny jest tutaj:).
W poszukiwaniu zieleni odwiedziliśmy jeszcze Ogrody Kapias w Goczałkowicach- Zdroju. Miejsce fajne, różnorodne, ale bardzo zatłoczone. Zwłaszcza w słoneczną, niehandlową niedzielę.
Październik
Zalipie. Zaciekawieni kwiecistymi malowidłami na domach w małopolskiej wsi Zalipie, wyruszyliśmy na sesję plenerową z West Slavic Pictures. Piękniejsze od malowanych chat były nasze rodzinne zdjęcia wykonane, jak zwykle z uczuciem i smakiem, przez ten diablo utalentowany fotograficzny tandem. Co do samego Zalipia- malowane chaty bardzo ładnie wyglądają na zdjęciach, ale de facto rozrzucone są po całej wsi. Zalipie to nie etno- skansen. To zwykła wieś, która żyje, ma swoich mieszkańców i własne sprawy. Warto o tym pamiętać planując wycieczkę do Zalipia.
Listopad
Zachciało się trochę ciepła w środku listopada. Włoska Apulia okazała się być idealna pod tym względem. Oprócz słonecznej pogody urzekła mnie również swoją zielenią. I pomimo, że czasem była to po prostu zieleń kaktusów, to mimo wszystko jednak zieleń, co dla polskiego oka przyzwyczajonego o tej porze roku do szaro-burej nijakości, było niczym ucieczka do raju. Życie „na obcasie” buta włoskiego płynie niespiesznie i rządzi się swoimi własnymi zasadami, z których najświętszą jest… siesta. I z praktycznego punktu widzenia, polskiego, dzietnego turysty, ta włoska siesta jest bardzo niepraktyczna. Apulijski cykl wpisów znajdziecie tutaj :).
Grudzień
Święta wykorzystaliśmy na ucieczkę od garów i przyjazd na tzw. „gotowe”. Ruszyliśmy w sentymentalno- odkrywczą podróż szlakiem Starego Rynku w Bydgoszczy, Wyspy Młyńskiej tamże i toruńskiej starówki. Element odkrywczy zapewniło nam bydgoskie Exploseum czyli dawna DAG Fabrik Bromberg położona na skraju Puszczy Bydgoskiej i parku technologicznego. Zwiedzając podziemne korytarze i hale fabryki materiałów wybuchowych wykorzystywanych przez Niemców do swoich celów militarnych podczas II Wojny Światowej, poczuliśmy na karkach ciężki oddech historii i dekad, która chociaż nieco przykurzona, wciąż ukazują smutne dziedzictwo tamtych dni.
Tak z podróżniczego punktu widzenia prezentował się 2019 rok. Najważniejsze jednak jest to, że udało się nam podróżować bez dziwnych przygód i krzywych akcji, więc wspomnienia pozostaną miłe. Te mniej miłe związane z rajzowaniem z nieletnimi krzykaczami i wymuszaczami, zatrze pewnie czas. Dla nas to był dobry rok. Niech 2020 będzie taki sam albo i lepszy. Do siego moi mili!
Rebeka von Jurgen
*Jeśli spodobał Ci się ten wpis, to zostaw po sobie ślad w komentarzu albo udostępnij go, skomentuj post lub daj lajka na Facebook’u.
Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Zapisz się na newsletter!
Zaobserwuj mnie na Instagramie, gdzie regularnie dodaję zdjęcia i story z naszych kolejnych wypraw:)