Jeżeli miałabym jakoś zatytułować to czym po godzinach zajmowałam się przez ostatni miesiąc, to możliwe, że zatytułowałabym to tak: „Pandemiczna rozrywka” albo „Rozrywka na miarę naszych czasów” albo „Trenuj się w cnocie cierpliwości”, „Pogłębiaj swoją koncentrację” lub ewentualnie „Reset umysłu”.
Ale o co chodzi?
O malowanie po numerach!
Wpis powstał we współpracy z Picarta
Patrzę teraz na nasze wspólne dzieło- moje i marki Picarta, i czuję, dumę oraz wdzięczność. Gdybym wiedziała wcześniej, że malowanie po numerach może być takie fajne i przyjemne, to być może już dawno w diabły rzuciłabym prowadzenie tego bloga i oddała się bardziej wdzięcznej i wyciszającej rozrywce, jaką jest właśnie malowanie po numerach.
Jak do tego doszło?
Chodzi o to, że Picarta przysłała mi do pomalowania pewne płótno o wymiarach 70×40 cm. Na owym płótnie przygotowali wcześniej obraz na podstawie zdjęcia, które im wysłałam. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że bazując na dostarczonych mi farbach i mapie numerów z poszczególnymi kolorami, musiałam sobie sama ten obraz namalować. No dobra, może przesadzam, bo w sumie to najfajniejsza część roboty została po mojej stronie, czyli malowanie!
Co zawierał zestaw?
Zestaw do samodzielnego stworzenia obrazu ze zdjęcia malowanego po numerach zawierał 22 pojemniczki z farbami, pędzle, „instrukcję” z numerami i kolorami oraz rzeczy potrzebne, żeby zamontować gotowy obraz do ściany (gwoździe, śrubka i takie tam). Bardzo fajnie, że i o tym ostatnim Picarta pomyślała. Mała rzecz, a różnica ogromna😊.
Dla kogo to?
Dla (prawie) każdego serio! Jeśli lubicie się czasami kreatywnie wyżyć albo szukacie zajęcia na pandemiczne wieczory, takiego wiecie, dodatkowego oprócz oglądania Netflixa, pieczenia chleba, lepienia garnków i jogi, to malowanie po numerach może wskoczyć bardzo wysoko na listę Waszych wieczornych pandemicznych priorytetów.
Easy peasy
A najlepsze jest to, że nie trzeba być artystą malarzem, żeby w to wsiąknąć! Ponumerowane kolory i ich „mapa” są właśnie po to, żeby człowiekowi życie ułatwić, a nie utrudnić. No bo serio, czy w wieku 35 lat chciałoby Wam się uczyć podstaw rysunku z youtuba? Nie sądzę… Czy może po prostu od razy wolelibyście przejść do rzeczy. Na ochy oraz achy wydawane przez Waszych znajomych na widok takiego namalowanego dzieła (jak już będą mogli Was odwiedzić na fali luzowania obostrzeń), odpowiedzielibyście z dumą- „To mój obraz! Ja to sama namalowałam”. Fajnie by było, c’nie😊? (Panowie zmienią sobie tylko końcówki na te rodzaju męskiego w przedostatnim zdaniu i będzie grało).
Teraz mnie nie ma dla nikogo, teraz maluję!
Gdy malowałam ten obraz, to tak jakby mnie nie było. Zwyczajnie- fizycznie i psychicznie byłam niedostępna dla domowników („Słonko, idź z tym do Tatusia, Mamusia jest teraz zajęta, wiesz? Aha?! Głodny jesteś? To poproś Tatusia, żeby wstał z kanapy i zrobił Ci coś do jedzonka, bo Mamusi jeszcze chwilkę zajmie malowanie Twojej stópki, okeeeej?”).
Oczyszczacz umysłu
Malowanie po numerach okazało się bardzo oczyszczającym przeżyciem. Było tylko tu i teraz, tylko ja i kolory, tylko pędzle i białe plamy, a tych ostatnich z każdą kolejną godziną malowania zostawało coraz mniej. Była tylko rosnąca satysfakcja podlewana moim wysiłkiem i odżywiana czasem, którego mam w ciągu dnia (i w nocy!) tak mało.
Czasopochłaniacz
Malowanie po numerach tak obszernego (no dobra, nie jest to może matejkowski rozmach, ale dla amatora nowa rzecz bywa wielkim wyzwaniem) obrazu zajęło mi ponad miesiąc. Bo malowałam tylko wtedy, kiedy absolutnie miałam na to czas i ochotę. Nic na siłę i nic na wyścigi. Dziubdziałam go sobie tak po troszku, po troszeczku, żeby się tylko nim nie zmęczyć, nie przesycić i nie pozawalać innych rzeczy, które przecież cudownie nie wyparowały z mojego grafika tylko dlatego, że dostałam do namalowania obraz (i to po kolorach). To miało być for fun, bez spinki i dla mojej własnej satysfakcji. I takie właśnie było.
Fajno, fajno
Teraz gdy patrzę na moich dwóch łobuzów chichoczących do mnie z obrazu, to wiem, że nie tylko oni są na nim namalowani. Wlałam w to płótno część siebie i jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi, to tak właśnie jest. No bo czemu niby mam sobie umniejszać zasług tylko dlatego, że malowanie było wersją uproszczoną, bo po numerkach? Zainwestowałam w ten obraz swój czas i energię, ale w zamian otrzymałam piękną pamiątkę na lata, którą chętnie będę się chwalić. Właśnie tak, jak czynię to w tym momencie😊.
Jeśli macie jakieś zdjęcie, które bardzo lubicie i darzycie dużym sentymentem, a nie chcecie po prostu wsadzić go w ramkę, bo to banalne, to spróbujcie malowania po numerach z Picarta. Wyślijcie im ulubione zdjęcie, wybierzcie rozmiar płótna i czekajcie na przesyłkę. A później czekajcie na końcowy efekt swojej pracy. Warto!
Boczki
Zaniechałam malowania boczków obrazu. Pewnie w malarskim żargonie mają jakąś swoją nazwę, ale ja nazwałam je po prostu boczkami. Żeby obraz ładnie prezentował się na ścianie, powinnam była pomalować również i te nieszczęsne boczki. Jednak trochę mi się już nie chciało, i trochę też stwierdziłam, że bardziej elegancko będzie się prezentował oprawiony w ramy. No więc wymyśliłam sobie, że go jeszcze tymi ramami obdarzę. Zadam mu trochę szyku, w końcu zostanie z nami na lata.
P.S.
A jeśli już teraz wiecie, że malowanie po numerach nie jest dla Was, to i tak zajrzyjcie na stronę Picarta, bo ich oferta jest znacznie bogatsza. Możecie znaleźć tam wyjątkowy prezent dla bliskiej osoby albo rzecz, która pięknie ozdobi Wasze domowe wnętrza.
Rebeka von Jurgen
*Spodobał Ci się ten artykuł? To zostaw po sobie ślad w komentarzu, poślij go dalej w świat, daj serduszko na Instagramie albo lajka na Facebook’u.
Zaobserwuj mnie również na moich profilach w social media: Instagram & Facebook!
Spodobał Ci się ten lub inny artykuł na blogu? To postaw mi wirtualną kawę:). Wesprzesz mnie w ten sposób jako autorkę internetową. A możesz to zrobić klikając w ikonkę poniżej.