Czy Włochy mogą czymś jeszcze zaskoczyć polskiego turystę? Jest to kierunek popularny i lubiany przez Polaków od lat. Jednak każdy region słonecznej Italii jest jak odrębny mikrokosmos, ze swoimi własnymi potrawami, serami, rodzajami makaronu, winami, świętami, a nawet dialektem. Bogata północ śmieje się z biednego południa i na odwrót, a przebijający się przez całość „buta” świat małych ojczyzn widać jak Italia długa i szeroka.
Włochy. Tu się po prostu wraca. Nawet jeśli zarzekasz się, że to już ostatni raz, bo przecież świat jest taki wielki i nieodkryty, to i tak tu wrócisz. Może nie za miesiąc, nie za dwa, ale za kilka, kilkanaście lat, znów postawisz stopę na włoskiej ziemi. Oblane trzema morzami, poprzecinane z północy na południe grzbietami górskimi, naszpikowane zabytkami, pachnące dobrą kuchnią, morską bryzą i lasem piniowym. Przyciągną cię znów prędzej czy później, tak jak magnes przyciąga opiłki żelaza. I może nie wszystko ci się spodoba. Nieraz zaklniesz pod nosem na rondzie, gdy jakiś „italianiec” wjedzie bez ostrzeżenia na twój pas ruchu, albo gdy głodny i spragniony odbijesz się od drzwi knajpy, bo akurat trafiłeś na siestę. Westchniesz też pewnie z oburzeniem na brudne ulice i worki ze śmieciami porzucone przy drogach. Ale wrócisz tu, zobaczysz! Nie za miesiąc, nie za dwa, ale za kilka, kilkanaście lat. Wybaczysz Italii te drobne niedoskonałości, bo czas leczy rany. Wrócisz tu…
Sierpień, rok 2001. Pierwszy raz włoskie słońce pali moją skórę i rozjaśnia włosy, nadając im złote refleksy, za które w salonie fryzjerskim zapłaciłabym małą fortunę. Co ja wtedy wiedziałam o Włoszech? Ano wiele i nic zarazem. Wiedziałam jaka jest oficjalna data założenia Rzymu, kogo wykarmiła wilczyca kapitolińska i kim są ojcowie założyciele zjednoczonych Włoch… Tyle z teorii wyjętej wprost ze szkolnych podręczników. O współczesnej, żywej Italii nikt nam nie opowiadał, internet w Polsce dopiero raczkował i generalnie wszyscy nadal cieszyli się, że rok wcześniej, wraz z nadejściem Millenium zegary nie stanęły w miejscu i nie skończył się świat… Włochy przywitałam z dużą dozą niewiedzy i tej nastoletniej niefrasobliwości, która każe przeżywać rzeczy krótko i intensywnie. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że makaron pod różną postacią można jeść dwa razy dziennie, że popołudniu obowiązuje siesta, a pierwsze oznaki życia na ulicy widać grubo po 18- stej. I że kawa to w zasadzie malutkie, esencjonalne espresso, do którego dostaje się szklankę wody do popicia, a nie zalane wrzątkiem fusy długo opadające na dno kubka, które finalnie utworzą tzw. „grunt”. O kawie z gruntem, bestsellerze wszystkich barów dworcowych nikt tu nie słyszał. Tak samo jak o schabowym z ziemniaczkami i mizerią. Inny kraj, inny świat. Ale ten świat spodobał mi się wtedy bardzo. „Dolce vita” wciągnęło mnie szybko i nie uznawało żadnych kompromisów.
Buongiorno! Sono di Polonia
Różnice kulturowe między Polską, a Włochami nie są chyba niczym odkrywczym. Bo przecież kraj to znany i lubiany przez naszych rodaków i obecnie nawet kilkuletnie dziecko wie, że jak pizza, to tylko włoska- ta prawdziwa. Przed wizytą we Włoszech warto jednak nabyć jakąś wiedzę podstawową z dziedziny owych różnic. Pomoże to zmniejszyć element zaskoczenia. I tu przychodzą z pomocą praktyczne porady i wskazówki, które lepiej poznać przed, niż w trakcie wizyty. Czy południowy region Włoch Apulia (Puglia) nas czymś zadziwił? I tak, i nie. Bo wiedzieć w teorii to jedno, a przeżyć w praktyce na własnej skórze to drugie. Poniżej znajdziecie parę praktycznych informacji, które mogą przydać się przed wyjazdem. Zwłaszcza jeśli jedziecie do słonecznej Italii po raz pierwszy. Zapraszam do lektury części pierwszej mojej subiektywnej wyliczanki- „nieporadnika”.
Siesta
Marzy ci się obiadek o 14stej? Zapomnij! We Włoszech siesta to rzecz święta. Jeśli w środku dnia miniesz same zamknięte knajpy i restauracje, to spokojnie, wszystko jest w porządku. I wcale nie chodzi o to, że sprzedawcy na twój widok ryglują drzwi. Włosi tylko poszli się „siestować” i na pewno wrócą do swoich obowiązków późnym popołudniem albo wieczorem. Co innego słyszeć o włoskiej sieście, a co innego przeżyć ją na własnej skórze, kiedy kiszki grają marsza. Moja rada? Na całodzienne zwiedzanie dobrze zabrać sobie własny prowiant, a popołudniu pozwolić się nakarmić przez Włochów. A dogodzą waszym kubkom smakowym tak, że wybaczycie im to widmo śmierci głodowej sprzed kilku godzin.
Buon Apetito!
Gdzie jedzą turyści we Włoszech? Opcji jest kilka. Pasticceria– przychodzi na ratunek, gdy zamknięte są jeszcze trattorie, ristorante i pizzerie. Dostaniecie tu małe przekąski, napoje, słodkie i wytrawne wypieki, wbiegniecie na szybką kawę przy barze. Słowem- migiem i na temat, bez przesadnego celebrowania. Wpadasz szybko głodny i spragniony, wypadasz równie szybko, dalej trochę głodny, ale do wieczora jakoś dociągniesz na tych przepysznych rogalikach (cornetti), które kazałeś sobie zapakować na wynos… Do tego ceny są bardzo przystępne! Glutenowe niebo we Włoszech nazywa się Pasticceria, zapamiętajcie!
Trattoria– tu zjecie swojsko, treściwie i w przystępnej cenie, często wśród lokalsów. Różnica między domową garkuchnią cioci Helenki, a trattorią signory Francesci jest taka, że w tej pierwszej dostaniecie schabowego z ziemniakami i mizerią, a w tej drugiej to po co do Włoch się jeździ. Niektórzy nazywają to foodporn’em. Natomiast dla mnie jest to nadal micha makaronu z sosem pomidorowym. Ale jakiego makaronu! I to z jakim sosem! Matko bosko! Jeżeli po tym daniu nie wyczyścicie talerza do czysta za pomocą kromki chlebka (fare la scarpetta), to tak jakbyście we Włoszech nigdy nie byli.
Ristorante– i tu wjeżdżają często posiłki czterodaniowe (antipasto, primo, secondo e dolce, a na koniec kawusia). Może być elegancko albo i nie, może być „ą” i „ę”, ale im więcej tych „ą” i „ę” w trakcie tej uczty będzie, tym większy będzie prawdopodobnie rachunek. Zwłaszcza, że sprytni Włosi wiedzą jak zarobić na turystach. Chcesz stolik na tarasie z widokiem, to płać dodatkowo, chcesz wypić kawę i usiąść przy stoliku, a nie łyknąć ją w biegu przy kontuarze, to płać dodatkowo. Nie chcesz chleba do posiłku (ale i tak go pewnie zjesz), ale skoro już podał ci go kelner to… tak, również płać dodatkowo. Pomijając już słynne coperto, które niby trochę udaje wliczony do rachunku napiwek, a tak naprawdę jest opłatą za obsługę. Zwał jak zwał, w ristorante na pewno ci owo coperto doliczą do rachunku (około 1- 2€ za osobę).
Jeśli traficie podczas wycieczki na knajpowych naganiaczy lub menu wystawione przed restaurację ze zdjęciami potraw i napisami w języku angielskim, to tam na pewno nakarmią was… jak turystów. Ale wystarczy odczepić się od tego turystycznego ogonka i poszwędać trochę bocznymi uliczkami, żeby trafić na jakąś knajpkę, w której nie usłyszycie słowa po angielsku. I to właśnie w niej zjecie jak lokalsi.
Pizzeria– kto kocha pizzę całym sercem, ten musi chociaż raz w życiu przyjechać do Włoch. Pizzerie zazwyczaj otwierają się popołudniami. Prawdziwa włoska pizza wymaga pieczenia w piecu opalanym drewnem, a rozpalenie go trochę zajmuje. Dlatego na świeżą pizzę przed południem nie ma co liczyć. Oprócz pizzy okrągłej często sprzedawane są również pizze „na kawałki”. Igraniem z ogniem jest prośba o keczup albo sos czosnkowy do pizzy… Natomiast jeśli poprosicie o oliwę do skropienia pizzy, to na pewno ją dostaniecie.
Kolejnym miejscem zaopatrzenia w jedzenie jest supermercato, czyli supermarket. Wybór serów, wędlin, warzyw, owoców i win prezentuje się w nich zazwyczaj bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że to tu możecie kupić włoskie pamiątki, np. w postaci świetnego makaronu czy kawy.
Non parlo inglese
Przed wyjazdem, do obcego kraju warto nauczyć się jakiś podstawowych zwrotów choćby ze względu na szacunek dla miejscowych. W przypadku południowych Włoch warto nauczyć się więcej niż kilku podstawowych zwrotów. Można też nie nauczyć się ani słowa i po prostu bazować na translatorze w telefonie, gestykulacji, mimice twarzy i uśmiechu, który potrafi czasem zastąpić tysiąc słów. Kwestia bardzo indywidulana. Na południu Włoch na pewno angielskiego nie poćwiczycie, co najwyżej możecie odbyć przyspieszony kurs włoskiego.
Włoski bałaganik
Siódmego dnia już przestałam na to zwracać uwagę, ale zaraz po przylocie strasznie kłuło to mnie w oczy. Włoski bałaganik wjechał brutalnie z butami w mój przywieziony z ostatniej wycieczki do Szwecji świat ładu i czystości. Porządek nie jest mocną stroną południa Italii. Czasami przerażała mnie ilość śmieci walających się przy drodze, pozostawionych samych sobie worków z odpadkami w przypadkowych miejscach. A później pomyślałam sobie o polskim Januszu, który gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma dolinami wywozi śmieci do lasu i jego kumplu, który pali w piecu starą meblościanką… Niech pierwszy podniesie i rzuci kamień, ten który jest bez winy.
Ciąg dalszy, czyli część druga nastąpi!
Rebeka von Jurgen
*Spodobał Ci się ten artykuł? To zostaw po sobie ślad w komentarzu, poślij go dalej w świat, daj serducho na Instagramie albo lajka na Facebook’u.
Zaobserwuj mnie również na moich profilach w social media: Instagram & Facebook!
Spodobał Ci się ten lub inny artykuł na blogu? To postaw mi wirtualną kawę:). Wesprzesz mnie w ten sposób jako autorkę internetową. A możesz to zrobić klikając w ikonkę poniżej.