Chodził mi on po głowie już od dłuższego czasu, ale jakoś nie było sposobności wcześniej się poznać.
Sama jego wizja kusiła mnie już ogromnie. Przyjemna w gruncie rzeczy aparycja szła przecież w parze z obietnicą przygody. To marzenie zasiało się w mojej głowie na długo przed tym, zanim wymyślili te wszystkie lockdowny, które trenują nas w cudzie cierpliwości. Jeszcze w czasach tak beztroskich, jak śmiech dziecka.
W sumie to wolałabym pobyć w nim wiosną lub latem, kiedy wszystko wybucha zielenią, wieczory są przyjemnie długie, a włosy kleją się do spoconego karku…
Zamku! Czy musiałeś przydarzyć mi się w środku zimy? Mroźny wiatr hulający bezkarnie po krużgankach zmiótł resztę moich złudzeń, o tym że czekać mi już na lepsze czasy nie wypada, że muszę brać, to co jest i uciekać niczym złodziej. No bo tak to już teraz jest, że marzenia trzeba sobie w odpowiednim momencie wykraść, wyrwać, wstrzelić się z nimi w pandemiczny kalendarz nieprzychylności.
Zamku! Miło mi było cię poznać, nawet jeśli w lutym okazałeś się być zimnym skurczybykiem😉
Zajawka, czyli co się będzie zaraz czytało:
- Zamek w Baranowie Sandomierskim- wstęp
- Czemu zamek przetrwał historyczne zawieruchy?
- Santi Gucci- renesansowy i manierystyczny mistrz
- Wojny i powojenne odbudowy
- Muzeum, zamek, zwiedzanie, hotel i… śluby
- Legendy i ciekawostki. Przyziemie zamkowe
- Na koniec coś dla brzucha i słów kilka o pewnej lipie
Lutowa noc na zamku w Baranowie Sandomierskim
W obecnych czasach na szczęście nie trzeba być księżniczką, żeby spać sobie wygodnie w zamkach i pałacach. Wystarczy tylko poszukać takiego, który dysponuje ofertą noclegową, a nie mamy ich znowu w Polsce aż tak mało! Podoba mi się ogromnie taki koncept, by dawne zamki i pałace żyły nowoczesnym życiem, by same na siebie „pracowały” i „zarabiały”. Tak właśnie jest z zamkiem w Baranowie Sandomierskim. No więc zamiast czekać na cieplejszą porę roku, ruszyłam mu na spotkanie przy pierwszym lepszym poluzowaniu pandemicznych restrykcji. A było to w pewien bardzo mroźny, lutowy, walentynkowy weekend.
Zamek w Baranowie Sandomierskim
To nie pałac. Chociaż wygląda jak pałac. W ogóle to wygląda jak milion dolarów, nawet w lutowej pizgawicy. Staruszek dobrze się trzyma. Jest jednak zamkiem, a nie pałacem, bo w przeszłości spełniał również funkcje obronne, co niejako przesądziło o jego charakterze. I chociaż dziś już nikt o zamek się nie bije, to pamięć o burzliwych wydarzeniach historycznych jest nadal żywa. Zwłaszcza jeśli posłuchać opowieści zamkowego przewodnika. No tak, bo przecież zamek i przynależne mu muzeum zamkowe można zwiedzać, a nawet wypada, jeśli już decydujemy się na nocleg na zamku.
Cud na cudzie
Zacznijmy może od tego, że ten zamek nie miał prawa uchować się do naszych czasów, a już na pewno nie w takiej kondycji, w jakiej jest. To że stoi tam gdzie stał od XVI w. i ma się bardzo dobrze można nazwać cudem, przychylnością opatrzności albo boską pomocą. Jak to się stało, że stoi jak stał?
Nieco historii, czyli pogrzebmy w annałach
Zamek często nazywany jest Małym Wawelem, ze względu na swoje podobieństwo do „dużego” Wawelu w Krakowie oraz przez osobę Santi Gucciego, który przyłożył się do tego, że jeden i drugi noszą w sobie pewne podobieństwa. Zanim jednak doszło do tej perły renesansu (manieryzmu) jaką jest zamek w Baranowie Sandomierskim, stał na jego miejscu gród, którego początki sięgają panowania Bolesława Krzywoustego. Aby skutecznie bronić się przed najazdami, zamek zyskał obronny charakter. Od średniowiecznej budowli do renesansowej magnackiej rezydencji była jeszcze daleka droga. Musiało więc minąć kilka wieków i przewinąć się w nim kilku kolejnych szlachciców, żeby zamek zyskał swój obecny kształt i rozmach.
Mały Wawel był w posiadaniu Baranowskich (od których to nazwiska nazwę biorą okoliczne włości), Kurozwęckich, Górków, Tarnowskich, Leszczyńskich oraz innych rodów magnackich. Jednak to właśnie Leszczyńscy pozostają najbardziej kojarzonymi z nim właścicielami. A to za sprawą tego, że właśnie oni byli inicjatorami przebudowy w stylu renesansowym. Wszakże stare, ponure grodzisko nie przystawało już dłużej do magnackiego wizerunku.
Prawdopodobnie to Andreas de Leszno Palatinus Brestensis, czyli Andrzej z Leszna- wojewoda brzeski, herbu Wieniawa był inicjatorem przebudowy na zamku. Stąd już tylko krok pozostał do ściągnięcia do Baranowa wziętego włoskiego architekta i rzeźbiarza Santi Gucciego.
Santi Gucci
To co dziś widzą odwiedzający, to nic innego jak owoc geniuszu wybitnego artysty. Szczęśliwym trafem ten owoc niezmieniony jest w swej bryle od … XVI w.! Trzykondygnacyjna rezydencja powstała na planie prostokąta o wymiarach 70 x 33 m., ma w rogach cztery okrągłe baszty i wieżę pośrodku elewacji frontowej. Wewnętrzy dziedziniec wyróżnia się krużgankami, których kolumny zdobią głowy maszkaronów– istot łączących cechy ludzkie i zwierzęce.
Charakterystycznym jej elementem jest też zewnętrzna klatka schodowa prowadząca na piętro zamku, którą przykrywa dach zwieńczony „chełmem”. Santi Gucci był artystą doby renesansu, zmierzającym w swoich dziełach w stronę manieryzmu, czyli końcowej fazy odrodzenia. Taki właśnie jest zamek w Baranowie Sandomierskim renesansowo- manierystycznym, za sprawą swego twórcy trochę jak krakowski Wawel, bo w tym ostatnim Santi Gucci też realizował swój geniusz. Zamówienia u włoskiego architekta składali m.in.: król Stefan Batory, Anna Jagiellonka, Zygmunt August czy Henryk Walezy.
Wojny, powodzie i pożogi
Zamek w Baranowie Sandomierskim był na dobrej drodze do bycia smutną kupką gruzu, podobnie jak wiele innych zamków i pałaców w Polsce. Jednak za sprawą przychylności losu lub jak kto woli- boskiej opatrzności, stał jak stoi. A zagrażali mu m.in. Szwedzi, którzy przywlekli na ziemie Rzeczpospolitej w XVII w. Potop, pożogę i rozpierduchę, a wywlekli z niej co się da. Później były powstania narodowe przeciw zaborcom, I i II Wojna Światowa, a na koniec czerwonoarmiści– „wyzwoliciele”. Ci ostatni stosunek do naszych zabytków mieli, delikatnie to ujmując- mało delikatny. Do tego Mały Wawel nawiedzały powodzie i pożary. Czyli w sumie jak na polskie zamki i pałace- standard.
Piekło śmierdzi siarką, a siarka pachnie… pieniędzmi!
Pewnie interior zamku miałby się dziś o wiele gorzej, gdyby nie … siarka! Tak, ten surowiec wydobywany przez Kopalnię i Zakład Przetwórczy Siarki „Siarkopol” z Tarnobrzegu pozwolił wpompować niemałe fundusze na odbudowę zamkowych wnętrz, które bardzo ucierpiały na skutek wojen i powojennego zapomnienia. Siarkopol „opiekował” się zamkiem od 1968 do 1997 r. Z czasem wydobycie siarki w okolicach Tarnobrzegu przestało być opłacalne, więc siłą rzeczy kranik z funduszami na renowację zabytku został zakręcony. Później Mały Wawel trafił pod opiekę Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. w Warszawie. Od 2015 r. obiektem zarządza fundacja Pro Arte Et Historia kierowana przez Agencję Rozwoju Przemysłu.
Zamek w Baranowie Sandomierskim współcześnie
I tu wracam do początku tego artykułu, a mianowicie tego, że bardzo podoba mi się koncept dawania zabytkowym obiektom drugiego (trzeciego, czwartego..?) życia i czynienia z nich miejsc nie tyle nawet użytecznych, co po prostu fajnych i ładnych, gdzie w cieniu historii można delektować się takimi drobnymi przyjemnościami jak kawka na tarasie z widokiem na zamkowe ogrody, noclegiem w zamkowym pokoju po ciężkiej weselnej nocy, czy strefą relaksu i spa.
Na terenie zamku znajduje się również Hotel Zamkowy, który dysponuje większą ilością miejsc noclegowych i zapleczem do organizacji konferencji i imprez okolicznościowych. Mały Wawel ma też swoją kaplicę zamkową, w której (surprise, surprise!) można wziąć ślub! Zatrzymajmy się chwilę dłużej przy owej kaplicy, bo jej historia jest co najmniej ciekawa.
Kaplica zamkowa
Secesyjna kaplica zamkowa powstała po powojennych zniszczeniach jak feniks z popiołów. To, że można dziś w niej brać śluby wymagało sporych remontów i upadku pewnego ustroju.
Kaplica powstała na początku XX w. w stylu secesyjnym. Nie byle jacy artyści ją urządzali, bo sam Jacek Malczewski był autorem ołtarza oraz innych trzech obrazów. Witraże przygotował zaś Józef Mehoffer. Niestety, kaplica, w której młode pary współcześnie biorą ślub, o którego termin z resztą biją się z dwuletnim wyprzedzeniem, jest tylko rekonstrukcją dawnej secesyjnej kaplicy. O dziwo, miejsce bez szwanku przetrwało wojenne zawieruchy, a szkody poczynili jej dopiero żołnierze Armii Czerwonej, którzy zostali w niej zakwaterowani. Przy okazji urządzili sobie tu plac zabaw.
Podobno dla zabawy pijani sołdaci rzucali czym popadnie w „kolorowe szybki”, czyli witraże Mehoffera. Tylko jednemu z witraży szczęście sprzyjało na tyle, że po prostu o nim… zapomnieli. Reszta witraży, które obecnie znajdują się w kaplicy, są reprodukcjami wykonaną przez krakowskich artystów.
Aż do upadku władzy ludowej kaplica służyła jako sala kinowa. Jednak dopiero w 2008 r. odzyskała swoje pierwotne przeznaczenie. Odpicowano w niej również oryginalny strop z polichromiami. Natomiast cała reszta kaplicy „odrodziła się” jak feniks z popiołów na podstawie starych zdjęć i dokumentów.
Zwiedzanie tylko z przewodnikiem
Być może nie każdy z hotelowych gości będzie chciał wziąć ślub w kaplicy, ale już każdy powinien chcieć udać się na zwiedzanie zamku z przewodnikiem, w trakcie którego zostajemy oprowadzeni po zamkowych salach i komnatach. A że zamek ma bogatą historię, to i przewodnik ma o czym opowiadać.
Legendy i ciekawostki o zamku
Każdy szanujący się zamek ma swoje legendy i półprawdy- nie inaczej jest i z Małym Wawelem. Oto kilka z nich.
Pole magnetyczne na ból stawów?
Czy Mały Wawel zawdzięcza to, że jeszcze istnieje jakiejś cudownej mocy? Czy celowo jego fundamenty zostały położone w wyjątkowym miejscu? Niekoniecznie, chociaż badania naukowe wykazały, że detektory pola magnetycznego niskiej częstotliwości wskazywały na aktywne źródła tego promieniowania w południowo- zachodniej części zamku. Dopatrywanie się w nich jednak mocy chroniącej zamek przed zniszczeniem i ruiną, byłoby po prostu pomostem rzuconym w stronę ezoteryki.
Z bardziej przyziemnych, naukowych prawd to pola magnetyczne, które emitują promieniowanie niskiej częstotliwości korzystnie wpływają na organizmy żywe. I nie ma w tym żadnej magii. Magnetoterapia jest jedną z częściej stosowanych metod fizykoterapeutycznych, którą leczy się np. choroby i urazy narządów ruchu. Oczywiście pacjentów nie kładzie się w tym celu na Małym Wawelu, ani w innych „cudownych” miejscach… Medycyna używa do tego odpowiednich przyrządów😉.
Podziemne przejścia do Sandomierza
Będąc na zamku usłyszałam od przewodnika legendę o tajemnych, podziemnych przejściach łączących Baranów Sandomierski z Sandomierzem. Co ciekawe idąc kilka tygodni później Sandomierską Podziemną Trasą Turystyczną dowiedziałam się od przewodniczki o tajemnych korytarzach wiodących z Sandomierza do Baranowa. Być może jest w tych legendach jakieś ziarno prawdy?
Na pewno prawdą jest, że podziemne korytarze pod zamkiem w Baranowie były i są. Rzekomo miały być one miejscem schronienia dla okolicznej ludności podczas najazdu szwedzkiego w 1656 r. Inna teoria mówi o tym, że podziemia się ze sobą łączyły i wiodły kiedyś aż nad Wisłę.
Zapadające się domy
Kolejna historia, opowiadana przez oboje przewodników- wspólna dla Baranowa i Sandomierza, mówiła o domach „zasysanych” przez ziemię, które miały niejako do niej ni stąd ni z owąd wpadać, a to za sprawą stawiania budynków na gruntach przeoranych siecią podziemnych korytarzy i komór. Historia sandomierskich tuneli jest lepiej zbadana, jak i same tunele. Część z nich udało się przywrócić „do życia” pod postacią Podziemnej Trasy Turystycznej. Natomiast o baranowskich wiadomo, że na pewno jakieś pod zamkiem są, ale skąd i dokąd prowadzą, tak na dobrą sprawę nikt nie wie, co jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię do działania.
Mały Wawel na ekranie
Zamek „zagrał” w kilku polskich produkcjach. Co ciekawe w „Barbarze Radziwiłłównie” (reż. Józef Lejtes) grał on… królewski, krakowski Wawel! Występował również w „Czarnych Chmurach” w reżyserii Andrzeja Konica oraz „Klejnocie wolnego sumienia” Grzegorza Królikiewicza.
Znani i (nie)lubiani na zamku
Oprócz ekip filmowych kręcących ww. tytuły, na zamku bywali, na chwilę lub na dłużej, w takim czy innym charakterze m.in. komunistyczni dygnitarze tacy jak, Józef Cyrankiewicz, Edward Gierek czy Wojciech Jaruzelski. Zamek odwiedzili również Lech Wałęsa, Witold Lutosławski, Krzysztof Penderecki, Wisława Szymborska i Jarosław Iwaszkiewicz.
Oczywiście z zamkiem wiążą się też legendy o duchach, niespełnionych miłościach, podstępach, zasadzkach itp. Miałam o czym rozmyślać w tamtą mroźną, lutową noc na zamku…
Muzeum Zamkowe- zwiedzanie
Zwiedzanie z przewodnikiem obejmuje spacer po arkadowym dziedzińcu zamku, jego historycznych wnętrzach, secesyjnej kaplicy oraz zbiorach zgromadzonych w zamkowym przyziemiu.
W tych ostatnich przewodnik daje już wolną rękę, można chodzić, oglądać i czytać opisy, tyle ile się chce. Warte uwagi są na pewno: kolekcja porcelany z pobliskiej Fabryki Porcelany w Ćmielowie, prywatna wystawa czasowa „Husaria. Broń Wschodu”, część poświęcona dawnym fotografiom Małego Wawelu, które ukazują jak zamek zmieniał się na przestrzeni lat. Ciekawym obiektem, który znajduje się w jednej z sal przyziemia jest odnaleziona w Wiśle w okolicach Baranowa dwunastometrowa, dębowa łódź- dłubanka. Badacze oszacowali, że pochodzi najprawdopodobniej z początków średniowiecza! Jest to najdłuższa odnaleziona tego typu łódź w Europie.
Oryginalna różowa porcelana z Ćmielowa Ćmielowskie figurki
Chopcie lasowiackie
Jeśli ta nazwa nic Wam nie mówi, to bądźcie spokojni- można to zmienić! I będzie to doświadczenie z gatunku tych smacznych, bo chopcie to nic innego jak „gołąbki” z farszem z kaszy jaglanej oraz podgrzybków (lub innych grzybków), najczęściej podawane z sosem porowo- śmietanowym. Pałaszowałam je w takim tempie i z takim brakiem manier, że pierwszy raz w pandemii byłam zadowolona z faktu, że trzeba zamawiać jedzenie w restauracji na wynos i jeść je w domu, tudzież pokoju hotelowym. No więc chopcie są gołąbkami, to już ustaliliśmy. Ale czemu chopcie są lasowiackie? Cytuję za Wikipedią:
„Lasowiacy, Lesioki – grupa etnograficzna zamieszkująca głównie Równinę Tarnobrzeską i Płaskowyż Kolbuszowski – w węższym ujęciu widły Wisły i Sanu, w szerszym także prawy brzeg Sanu. Lasowiacy i Borowiacy Sandomierscy przez niektórych etnografów zaliczani są do szeroko ujmowanej grupy Sandomierzan, odróżniając się od głównej części zamieszkującej lewy brzeg Wisły, m.in. ze względu na puszczański charakter osadnictwa. Jest to stosunkowo późno wyodrębniona grupa, a jednocześnie jedna z nielicznych grup zamieszkujących ziemie polskie, która wykształciła własny etnonim, tj. Lesioki, przez etnografów przekształcony w Lasowiacy…”.
„Lasowiackie”, czyli po prostu pochodzące od Lasowiaków. Koniec. Kropka.
Chopcie lasowiackie A po chopciach drzemka:)
Epilog pierwszy, a w zasadzie przedmowa, czyli Lipa Św. Jana Nepomucena z Dulczy Wielkiej
W ramach bonusika kończę tą opowieść o wycieczce do Baranowa Sandomierskiego tym, czym ją w rzeczywistości zaczęłam- czyli wizytą w Dulczy Wielkiej.
W tej niewielkiej wsi w województwie podkarpackim znajduje się pewna 170- letnia lipa. I pewnie nie miałabym o niej bladego pojęcia, gdybym w internecie nie natknęła się na informację o konkursie na … Europejskie Drzewo Roku 2021, w którym to nasza rodaczka- lipa brała udział!
Szło jej całkiem nieźle, bo przeszła do finału, w którym finalnie zajęła piąte miejsce. Wyżej uplasowały się tylko tysiącletni dąb z Hiszpanii, włoski platan, rosyjski platan oraz platan portugalski (uff, dużo tych platanów). Polska lipa nie ma sobie absolutnie nic do zarzucenia, bo pięknie prezentuje się o każdej porze roku. Chociaż, nie powiem, kusi mnie, żeby jeszcze kiedyś zobaczyć tę leciwą „lipkę” w jej pełnym rozkwicie. Obok drzewa znajduje się niewielka polna kapliczka Św. Jana Nepomucena, od której to lipa wzięła swoją nazwę. Jakby tego konkursu było mało, to lipa zgarnęła również tytuł Drzewa Roku 2020 w Polsce.
Epilog drugi
Artykuł ten pisało mi się lekko i przyjemnie, a to za sprawą inspiracji, którą czerpałam z książki nabytej w sklepiku muzealnym na zamku– „Tajemnice Małego Wawelu”, Wojciecha Malickiego. Autor tej niewielkiej publikacji grzebie z uporem w historii zamku, bada stare dokumenty, szuka śladów, zbiera opowieści okolicznych mieszkańców oraz osób, które pracowały na zamku. Ta książka kipi żywymi relacjami i nie jest po prostu kolejną książką „o zamku”, a książką o „smaczkach” z nim związanych. Jeśli kiedyś będziecie na Zamku w Baranowie Sandomierskim, to warto wydać na nią 18 zł i uzupełnić lekturą opowieści przewodnika.
Rebeka von Jurgen
*Spodobał Ci się ten artykuł? To zostaw po sobie ślad w komentarzu, poślij go dalej w świat, daj serduszko na Instagramie albo lajka na Facebook’u.
Zaobserwuj mnie również na moich profilach w social media: Instagram & Facebook!
Spodobał Ci się ten lub inny artykuł na blogu? To postaw mi wirtualną kawę:). Wesprzesz mnie w ten sposób jako autorkę internetową. A możesz to zrobić klikając w ikonkę poniżej.