Fuerteventura- plaże, plażyczki, plażunie. Część II mojego rankingu
Miejsce nr 4. Playa Ajuy.
Na czwartym miejscu, najbardziej znienawidzonym przez sportowców, uplasowała się plaża z czarnym, wulkanicznym piaskiem, która znajduje się w małej rybackiej wiosce o wdzięcznej nazwie Ajuy. Oprócz piasku, który nie brudzi, do Ajuy przyciągają również morskie jaskinie skryte w skałach. Podobno w zamierzchłych czasach były kryjówką piratów. Do jaskiń wiedzie malownicza ścieżka nad klifem. Przy plaży jest parę restauracyjek i sklepiki z pamiątkami. Można tu bardzo przyjemnie spędzić czas, zwłaszcza jeśli ma się już dość „nudnych” złotych plaż. Plaża wcina się miękko w zatoczkę, którą okalają klify i skały. Jeśli znudzi się leżenie na czarnym piasku, to zawsze można się przenieść z ręcznikiem plażowym na skały. Może będzie mniej wygodnie, ale bardziej malowniczo😉.
Podium!
Brąz, miejsce trzecie otrzymuje ode mnie Popcorn Playa, za swoją kameralność, oryginalność, spokój, malowniczość, ciekawe widoki na horyzoncie (widać sąsiadujące wyspy) i nerwy napięte jak postronki w trakcie dojazdu na nią. Ta niewielka plażyczka przyciąga zapaleńców, którzy zaczerpną wiedzę o niej z internetu, a konkretnie z hasztagu #popcornBeach na Instagramie. Plaża nie znajduje się w czołówce atrakcji Fuerteventury, dojazd na nią jest kłopotliwy, nie jest popularna jak jej sąsiadki w Corralejo, a naprzeciw plaży Sotavento jest wręcz mikro plażyczką. Co w takim razie ma w sobie? Ma owy „popcorn”, który zaczął robić zawrotną karierę w mediach społecznościowych. A tak naprawdę ta „prażona kukurydza” to maleńkie kawałeczki koralowca (tudzież alg wapiennych- natrafiłam na dwie wersje), które fale wyrzuciły na brzeg. Z daleka tworzą białą plamę, a z bliska rzeczywiście przypominają prażoną kukurydzę. Na plażę można dojechać z okolic Corralejo, ale nie drogą asfaltową. Jest jeszcze jedna trasa, która na GoogleMaps widnieje jako skrót, pozwalający zaoszczędzić kilkanaście minut. Skrót ten jest przeznaczony raczej dla ruskich kamazów niż dla osobówek z wypożyczalni, wiec jeśli dalej chcecie mieć cztery koła i zawieszenie, to koniecznie wybierzcie dłuższą trasę albo po prostu quada. A wracając jeszcze do samej plaży, to jest cudowna z tym swoim koralowcem lub algami. Chociaż w sumie niewielka, to bardzo malownicza, spokojna i dzika. Z dzikością w najbliższym czasie może być różnie przez jej rosnącą popularność. Jest też raczej kiepska do typowego plażowania. „Popcorn” po prostu kłuje w tyłek i jest niewygodny😊. No, ale dla takich wrażeń wizualnych wypada choć chwilę na niej posiedzieć.
P.S.– jeśli tam kiedyś dotrzecie, to nie zabierajcie do domu na pamiątkę tych popcornowych drobinek! Turyści podobno wywożą Popcorn Playa wiadrami z Fuerteventury. Niech Popcorn zostanie tam gdzie jego miejsce i cieszy oczy następnym pokoleń.
Miejsce drugie. Srebro. La Pared (czyli po hiszpańsku ściana, mur).
Znacie to powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią? Tak było z plażą w La Pared, do której dotarcie zajęło nam raptem 10 min samochodem. Pojechaliśmy tam jakby od niechcenia, na sam koniec wywczasu, żeby nie kisić się w hotelu. A znaleźliśmy prawdziwą perełkę! Czemu „mur”? Ano podobno w tym miejscu zaczynał się mur, który według legendy dzielił dwa królestwa na Fuerteventurze- północ czyli Maxorata i południe- Jandia. Muru ani ściany nie widziałam, widziałam za to wielkie WOW. Malutka La Pared ma jedną z najbardziej spektakularnych plaż na Fuerteventurze, jaką widziałam. Dlaczego? Już wyjaśniam. Jest błękitny ocean (to oczywiste), jest czarny wulkaniczny, piasek, jest również złoty piasek, żółte piaskowce, ciemne, grafitowo-szare skały wulkaniczne, jest klif, jest skała na którą można się wspiąć w sandałach i z dzieckiem w nosidełku, a później na niej usiąść z butelką wina w ręku, rozkoszować się widokiem i czekać na zachód słońca (to o winie, to nie w moim przypadku). Ufff… spora ta wyliczanka! Zagęszczenie zjawisk do obfotografowania na metr kwadratowy bije na łeb, na szyję inne plaże. Taka różnorodność na tak małej powierzchni! Nieopodal klifu swe ujście ma jakiś strumyk (albo ściek?;), który płasko rozlewa się po piasku i szuka sobie dojścia do oceanu. A za towarzysza ma wyschnięty, samotny, pokrzywiony krzaczor. Bardzo malowniczy zresztą jest ten krzaczor. Po co leżeć na takiej plaży, skoro można po niej biegać z aparatem i łapać w kadr co tylko się da? A da się bardzo dużo😊.
Złoto. Miejsce pierwsze. Cofete.
Miejsce pierwsze wypadałoby dobrze opisać, uzasadnić swój wybór. Mam z tym niejaki problem, bo nie sposób opisać wszystkich wydanych z siebie po drodze na Cofete westchnień zachwytu! To trzeba po prostu zobaczyć, przeżyć, poczuć. Są miejsca, gdzie człowiekowi zwyczajnie odbiera mowę, zapiera dech w piersiach, myśli kotłują się w głowie, a jedyne ujście jakie znajdują to niezrozumiały bełkot, składający się z przeciągłych „woooow” albo po prostu… ciszy. Ciszy, która mówi więcej niż tysiąc słów. No ale, żeby być sprawiedliwą wobec innych wymienionych w tym rankingu plaż, winna jestem choć ciut wyjaśnień. Cofete jest jedną z najbardziej dzikich plaż na Fuerteventurze. Co to znaczy? Nie ma tu hoteli przy plaży, beach barów, wypożyczalni sprzętu, szkółek, tłumu turystów. Jest sama natura tak jak ją pan Bóg stworzył i człowiekowi nadał. Plaża znajduje się na południu, na zachodniej części półwyspu Jandia i niełatwo na nią trafić. Asfaltówka kończy się za Morro Jable i zaczyna droga, która asfaltową nie jest… I tu pojawia się problem z samochodami z wypożyczalni, których ubezpieczenie dróg nie asfaltowych nie obejmuje. Jest więc dylemat- jechać czy nie jechać? Podobno z Morro Jable dwa razy dziennie odjeżdża busik, który wiezie turystów na plażę i odbiera z niej o określonych godzinach. Jest to jakaś opcja, ale my przetestowaliśmy tą pierwszą (wiadomo, na własną odpowiedzialność, ryzyko i koszt…). Droga wiodąca na Cofete dłuży się okrutnie, bo i warunki do jazdy trudne, ale nie jest najgorszą drogą na Fuercie, z jaką przyszło nam się mierzyć. Na otuchę dodam, że tych aut z wypożyczalni zajeżdża tu całkiem sporo i nie wiedzieć czemu prawie wszystkie są białe😊…Na pewno odradzam kierowcom, którzy nie czują się pewnie za kierownicą, boją się górskich dróg z serpentynami, mają lęk przestrzeni, wysokości albo jakieś inne utajone lub całkiem jawne fobie😊… Niechaj każdy rozważy w swym sumieniu, sercu i portfelu, czy taka wyprawa ma dla niego sens? A o drogach i jeździe samochodem na Fuercie pisałam >>tutaj<<. Wracając jednak do samej plaży, to jest długa prawie na 14km, szeroka i ze złotym piaskiem. Atlantyk jest w tym miejscu bardzo zdradliwy i występują tu silne prądy morskie, dlatego nie zaleca się kąpieli nawet przy spokojnej fali. Zresztą i tak nie ma tu żadnej budki ratownika… Sama droga na Cofete jest już bardzo malownicza. Po drodze znajduje się punkt widokowy Punto de vista sobre puerto de montaña, z którego widać całą plaże jak na dłoni. Można tu zrobić pocztówkowe foty, zdjęcia na instagrama, ale raczej nie w typie selfie, bo wieje niemiłosiernie. Także rozwiane włosy na pewno wejdą do ust, oczu i gdzie tam jeszcze będą chciały. Wiatr targa człowiekiem jak szalony, tak jakby chciał go zepchnąć w przepaść. A gdy już pokonamy drogę z wszystkimi zawijasami, wybojami, kozami, które włażą na środek drogi i nie chcą się ruszyć, to dotrzemy do niewielkiej wioseczki Cofete. Stoi tu dosłownie parę domków wyglądających na opuszczone, jedna knajpka gotowa nakarmić nielicznych turystów oraz… cmentarz. Tak trochę nieswojo się czułam z tym cmentarzem… po co komu cmentarz w miejscu, w którym nie ma praktycznie nic?… Pozostawiam to Waszej wyobraźni😊…
Willa Wintera
Kolejną tajemniczą sprawą w Cofete jest Willa Wintera. Stara, opuszczona willa majaczy w oddali na wzgórzu, jakby ktoś chciał specjalnie ukryć ją na końcu świata. A może tak właśnie było. Jest kilka teorii dotyczących willi. Jak chce jedna z tych spiskowych, miał willę odwiedzać i ukrywać się w niej sam Adolf Hitler, organizując sobie ucieczkę po przegranej wojnie do Ameryki Południowej. Wyklucza to tym samym jego samobójstwo w Berlinie, ale niech tam będzie. Teoria numer dwa głosi, że willa była schronieniem i punktem przerzutowym dla nazistów po przegranej wojnie. Miejscem docelowym ich wędrówki miała być Ameryka Południowa, zwłaszcza zaś Argentyna… Teoria nr trzy mówi, że w wodach okalających Cofete kryjówkę miały niemieckie łodzie podwodne, a tajne tunele prowadziły z plaży aż do willi. Jeśli sama droga na Cofete nie jest wystarczająco emocjonująca, to można sobie podjechać do Willi po dodatkowy dreszczyk emocji, żeby obejrzeć ją z bliska i pomyśleć o tych wszystkich historiach.
Cofete- siła natury
Abstrahując od tych dumań, to szczerą prawdą jest, że żadna inna plaża na Fuerteventurze nie zrobiła na mnie tak silnego wrażenia. Cofete jest po prostu majestatyczna. Tutaj czuje się ogrom sił natury, energii, która budowała i buduje naszą planetę. Tutaj spotykają się walczące ze sobą żywioły. Góry spływają łagodnie do oceanu, tak jak kiedyś spływała w tym miejscu lawa. Łączą się później ze złotym piaskiem, a ten wkracza śmiało do oceanu i ginie bezpowrotnie w jego wzburzonych falach. Szczyty gór Jandia otulają szczelnie chmury, trochę tak jakby przykryć je puchatą kołderką z obłoczków. Czego by o tej plaży nie napisać i tak nie odda to w całości jej walorów. Tu działa po prostu magia. I to, że nie ma tam za bardzo nic nie przeszkadza wcale. Bo w tym NIC jest właśnie wszystko. Absolutnie WSZYSTKO co cieszy wzrok i duszę.
P.S.- jeśli będziecie chcieli zostać dłużej na Cofete to weźcie koniecznie jedzenie, wodę, nakrycie głowy, krem z filtrem i jakiś koc, żeby usiąść. Aparat z naładowaną baterią na full to oczywista sprawa, bo w takich miejscach jak to zdjęcia robią się same😉
Absolutny plażowy finał…
A na absolutny plażowy finał wymienię jeszcze kilka plaż, o których wcześniej nie czytałam, albo czytałam niewiele, a dowiedziałam się za sprawą Polaków mieszkających, pracujących lub odwiedzających Fuerteventurę. Jeżeli gdzieś na świecie rozsiana jest jakaś grupa naszych rodaków, to na pewno ma ona swoją grupę na Facebook’u:)…. Także można również pokusić się o następujące plaże i miejscowości: El Cotillo, Playa Concha, Playa de Garcey, Playa de las Escalares, Esquinzo, Mal Nombre, Caleta de Fuste, Gran Tarajal czy Tarajalejo. Do Wyboru, do koloru, żeby tylko czasu na wszystko starczyło!
Rebeka von Jurgen
*Spodobał Ci się ten artykuł? To zostaw po sobie ślad w komentarzu, poślij go dalej w świat, daj serduszko na Instagramie albo lajka na Facebook’u.
Zaobserwuj mnie również na moich profilach w social media: Instagram & Facebook!
Spodobał Ci się ten lub inny artykuł na blogu? To postaw mi wirtualną kawę:). Wesprzesz mnie w ten sposób jako autorkę internetową. A możesz to zrobić klikając w ikonkę poniżej.