Budapeszt
Nie powiem wam jak zwiedzać Budapeszt, bo nie wiem. Nie powiem wam też, co koniecznie trzeba w nim zobaczyć i „odhaczyć”, bo przecież każdemu co innego w duszy gra i każdy ma prawo przeżywać podróż na swój własny sposób. Powiem wam za to, że Budapeszt zachwyca i urzeka jesienią, że możliwości jego eksplorowania i wydawania z siebie wszystkich „ochów” i „achów” na obrazy dech w piersiach zapierające, są nieskończone. Powiem wam również, że jak każda metropolia ma swoje cienie i blaski. A może po prostu opowiem wam jak w jedno popołudnie przeżyć wspólny rodzinny spacer po tym czarującym, głośnym, historycznym i turystycznym mieście? W tym jestem akurat dobra, to wam opowiem.
Wielkomiejskie spacery z dziećmi
Jeśli masz pół dnia do dyspozycji i dwójkę maluchów u boku, z czego jeden biega wszędzie i bardzo szybko, a ten drugi nie przemieszcza się jeszcze wcale i cały świat widzi w maminej piersi, to zapomnij o typowym turystyczno- podróżniczym zwiedzaniu wielkomiejskich atrakcji. Zapomnij o zaliczaniu wszystkich punktów z przewodnika i relaksowaniu się w klimatycznych mikro-kawiarenkach podpatrując zwykłe życie tubylców i wstawiając posty na instagrama. Tak, życie rodzica w podróży nie ocieka lukrem. Wrzucasz swoje siły życiowe na najwyższe obroty, a i tak cały czas jesteś krok za nimi. To nieważne. Rodzicu zwolnij mimo wszystko, usiądź na bulwarze na ławce, rozejrzyj się wokoło, nakarm i napój swoje dziecko i pomyśl, że nie musisz teraz stać w upale w kolejce do kasy, nie musisz wydawać milionów monet na bilety do atrakcji, która znalazła się na pierwszym miejscu w czyimś rankingu „must see”. Spójrz przed siebie, co widzisz? Piękny modry Dunaj, który przepływa przez 10 krajów europejskich i ma swe ujście w jeszcze piękniejszej delcie w Rumunii. Zobaczysz też gmach parlamentu, który jest chyba na 99% pocztówek z Budapesztu. A gdy spojrzysz za siebie ujrzysz Wzgórze Zamkowe i wszystkie jego wspaniałości.
Pomnik butów nad Dunajem i inne darmowe atrakcje
Będąc nad Balatonem chcieliśmy po prostu skoczyć na jeden dzień do Budapesztu, bez konkretnego planu, bez ciśnienia. Chcieliśmy powłóczyć się z dzieciakami, pospacerować, zjeść coś dobrego i nie wydać ani forinta na wstępy?. A to wszystko w październikowym upale (tak! październikowym). Maraton po Budapeszcie zaczęliśmy od znalezienia miejsca parkingowego na nabrzeżu Dunaju. Nie było łatwo, ale w końcu udało się. W parkomacie kupiliśmy bilecik na jakieś 3h (oczywiście okazało się, że to za krótko…) i ruszyliśmy pod pomnik… butów na lewym brzegu Dunaju. Znajduje się tuż przy bulwarze i upamiętnia tragicznie zmarłe ofiary holocaustu, które rozstrzelane na brzegu wpadały do ciemnych wód Dunaju. Z tego brzegu widać panoramę Wzgórza Zamkowego, które w całości zostało wpisane na listę UNESCO i jego zabytków (mi.in. Basztę Rybacką, Kościół Św. Macieja, Zamek Królewski). Gdybyśmy mieli w planach je odwiedzić, pewnie wjechalibyśmy do góry kolejką (funicular). Poszliśmy w stronę Mostu Łańcuchowego, żeby przedostać się na drugi brzeg rzeki, na stronę dawnej, prawobrzeżnej Budy. Most jako taki jest atrakcją samą w sobie, czyli sporo na nim turystów i zorganizowanych wycieczek. Tarasowaliśmy sobie sprawnie drogę dwoma wózkami. Najgorszy odcinek tej trasy to przejście przez tunel na samym końcu mostu, albo i początku, zależy kto z której strony rozpoczyna zwiedzanie Budapesztu?. Spaliny, hałas i wąski chodnik sprawiają, że prawie biegliśmy z tymi wózkami, żeby jak najszybciej go opuścić.
Lunch time
Można by w tym miejscu udać się kolejką na Wzgórze Zamkowe, ale że akurat nastała pora obiadowa, a szybki marsz wyssał z nas siły życiowe, chcieliśmy gdzieś przysiąść na obiad. Kuchnia chińska, włoska, meksykańska, czego tylko dusza zapragnie… eee tam! Szukaliśmy węgierskiej i taką znaleźliśmy w Ildikó Konyhája. Zamówiliśmy oczywiście gulasz, przegryźliśmy chlebkiem i ruszyliśmy dalej spacerować bulwarem. Kolejny dłuższy postój wypadł tym razem na karmienie na ławce, naprzeciw gmachu parlamentu, który z tego brzegu widać w całej okazałości. Podobno jego pierwowzorem miał być gmach parlamentu brytyjskiego. Już teraz wiemy, że źle rozplanowaliśmy czas i siły- nasze i dzieci. Wykupiliśmy za mało godzin w parkomacie, wzięliśmy za mało wody i przekąsek, żeby sobie tak beztrosko spacerować po Budapeszcie.
Vajdahunyad, którego nie było
Zapadła szybka decyzja, wracamy na parking i przemieszczamy się do parku miejskiego, żeby obejrzeć jeszcze zamek Vajdahunyad. Do parkingu była daleka droga, a październikowe słoneczko grzało przyjemnie w kark… W drodze powrotnej przekraczamy z wózkami Dunaj po raz drugi, z tymże Mostem Małgorzaty (Margit híd). Zasapani dotarliśmy do samochodu, zadowoleni, że czeka na nas tam gdzie go zostawiliśmy- rozgrzany od skwaru, ale bez żadnego bileciku parkingowego, a spóźniliśmy się sporo… Ruszamy do zamku i… stoimy w korkach. Budapeszt jest dość zakorkowanym i hałaśliwym miastem, turyści też robią swoje. W sumie wspólny problem wielu stolic. Stoimy, ruszamy się do przodu o 10 m, później znów stoimy i tak dobrą godzinę. Szczęśliwie dzieci jakoś to znoszą, gorzej my… W sumie to mam ochotę wrócić już do naszej nadbalatońskiej oazy spokoju, ale skoro już tu jesteśmy… Dotarliśmy w końcu do parku miejskiego, zaparkowaliśmy i… zapomnieliśmy zakupić bilet parkingowy. Tak najzwyczajniej w świecie, skleroza po prostu. Przed wejściem do parku doznaliśmy jednak olśnienia. Szybkie spojrzenie w tył…i widzimy parkingowego, który właśnie wsuwa nam liścik za wycieraczkę. Próżno prowadzić było negocjacje.. My po angielsku, po polsku, na litość, na gniew. On po węgiersku. No nie zrozumiesz człowieka. Człowiek nie zrozumie nas. Zapłaciliśmy opłatę w tym samym dniu na poczcie (w przeliczeniu jakieś 60zł), tak wyszło najtaniej?. Po tym epizodzie odechciało nam się dalszego zwiedzania, chociaż park wyglądał bardzo obiecująco i pięknie.
Zwiedzanie Budapesztu- wnioski
Po bardzo „spektakularnym” zwiedzaniu Budapesztu w naszym wykonaniu zarządziliśmy wielki odwrót w godzinach szczytu i w wielkim korku. Dzieci były już mocno zmęczone i marudne delikatnie mówiąc. Posuwaliśmy się żółwim tempem w tej rzece spalin, hałasu i turystów wbiegających prosto pod koła, żeby przejść szybciej na drugą stronę ulicy. Po dwóch godzinach kluczenia po ulicach udało nam się w końcu wyjechać z Budapesztu…
Budapeszt nam się bardzo podobał, żeby nie było! Czarujący bez dwóch zdań! Nie podobało nam się nasze do niego przygotowanie, a raczej jego brak… Z małymi dziećmi to trochę inny rodzaj odkrywania metropolii, w którym ciężko o spontan, i do którego trzeba się dobrze przygotować. Jakie wnioski dla nas na przyszłość? Teraz wiem, że tego dnia wstalibyśmy wcześniej, zrobilibyśmy żelazne zapasy na cały dzień chodzenia i stania w korku, sprawdzilibyśmy dokładniej najbliższe miejsca parkingowe obok atrakcji, które nas interesowały, zabralibyśmy masę drobnych na parkomaty, krem z filtrem (tak, październikowe słońce też opala), nakrycie głowy i jakąś podręczną papierową mapkę z atrakcjami, która się nie rozładuje…
Rebeka von Jurgen