Po co jechać po sezonie nad „węgierskie morze”, jak zwykło nazywać się jezioro Balaton na Węgrzech? Ano chyba po to żeby zafundować sobie odmianę od „naszego polskiego” morza. Z południa Polski mamy tu i tam mniej więcej taką samą odległość. Dlaczego więc zawsze ciągnąć szlakiem północnym, jak gdyby tylko tam było jedyne na świecie morze? Do polskiego morza nic nie mamy, ale w sezonie jest dla nas ciężkie do zniesienia. Po sezonie też bywa różnie, zależy którą część wybrzeża akurat się wybierze. A jak wygląda w drugiej połowie października sytuacja nad Balatonem i czy jest to miejsce przyjazne rodzinnemu wypoczynkowi? Testowaliśmy to przez tydzień?
Wieś Ordacsehi…
Zatrzymaliśmy się we wsi z jednym sklepem i jakimś przydrożnym monumentem. Obok tablicy informującej o jej nazwie obok stała druga, informująca, że jest to region winiarski. Przynajmniej tak mi się wydaje, nie znam węgierskiego. Ale słowo klucz w tym momencie to „bor”, czyli po węgiersku wino. Rezydowaliśmy w tej spokojnej wsi, w domku kempingowym z werandą, basenem, kortem tenisowym, trampoliną i ogrodem. Nienajgorzej?. Za sąsiadów mieliśmy niemieckie małżeństwo z dwójką dzieci. Małżeństwo ćwiczyło o wschodzie słońca nad brzegiem basenu tai-chi. Za to ich pociechy kąpały się w nim na golasa o zachodzie słońca. Co kto lubi… Nie przyjechaliśmy tu wszakże po to, żeby całymi dniami podglądać niemiecką sielankę. Ten domek to było nasze centrum dowodzenia i baza wypadowa do poznawania okolic Balatonu.
Balatonboglár…
Pierwszy przystanek cywilizacji był w Balatonboglár. Typowo turystyczna miejscowość z infrastrukturą na poziomie: place zabaw dla dzieci, wodne zjeżdżalnie, zadbane miejsca do plażowania (nad Balatonem plażuje się zazwyczaj na trawie), toalety, przebieralnie, parkingi, gęsto ustawione kosze na śmieci i zejścia do wody, knajpki, bary, restauracje i budy z langoszami, marina, supermarket. Czysto, schludnie, przyjemnie. Czego więcej trzeba żeby odbyć typowe „nadmorskie” wakacje? Ano sezonu?. Sezonu wakacyjnego, kiedy to wszystko tętni życiem, działa, huczy i jest otwarte. W Balatonboglár zastaliśmy pustki. Za to staliśmy się atrakcją dla tubylców, którzy spoglądali na polską rodzinę w drugiej połowie października z lekkim niedowierzaniem. Chyba patrzyli na nas, tak jak patrzy się na zbłąkanego wędrowca- pomieszanie zdziwienia ze współczuciem. Szybko przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy, do tego, że obiad możemy zjeść tylko w jednej czynnej knajpie, że mamy cały parking tylko dla naszego autka, że spacerujemy platanowymi alejkami jako jedyni turyści. Przyzwyczaiłam się do tej ciszy i spokoju bardzo szybko, do tego, że nie ma nigdzie kolejek (bo i do czego?) oraz do tego, że mój pierworodny ma całe dwa duże place zabaw na swoją wyłączność. Co za rozpusta. Po deptaku spacerowały z nami głównie pożółkłe liście platanów. Im też się nigdzie nie spieszyło, tak jak nam. Od czasu do czasu podrzucił je w górę leniwy podmuch wiatru i zmiótł na drugą stronę chodnika. Tyle ciszy, spokoju i pogodnych, słonecznych dni życzyłabym sobie nad polskim morzem, po sezonie.
Kolory…
Balaton cieszy oko jesienią. Dni są jeszcze całkiem ciepłe i słoneczne, chociaż krótsze. Woda ma turkusowy kolor, a drzewa mienią się złotem. Balaton jest płytkim jeziorem (średnia głębokość ok. 3m) o długich płyciznach. Miejscowości wypoczynkowe rozsiały się na jego północnym i południowym brzegu. Z południowego widać bazaltowe wzgórza północnego brzegu- dawne stożki wulkaniczne.
Atrakcje…
Co z atrakcji w typowym turystycznym rozumieniu tego słowa znajduje się w Balatonboglár? Można wymienić jednym tchem. Numero uno to oczywiście plażowanie na trawie i korzystanie z wodnych uciech wszelakich (rowerki wodne, kąpiele, łodzią pływanie, kija moczenie). Polecamy plażę platanową „Platán Strand”, która łączy się z wejściem do porciku. W razie malowniczego zachodu słońca można sobie ładnie przyfocić (łódki na tle chowającej się rozgrzanej kuli słońca i te sprawy…). W pobliżu plaży znajdują się dwa duże place zabaw dla dzieci, mini park wodny i cała ta infrastruktura potrzebna w sezonie rodzinom z dziećmi?. Drugą atrakcją jaką udało nam się poznać na miejscu było Gömbkilátó, czyli taki ogromny metalowy, kulisty szkielet, położony na wzgórzu przypominający z daleka gigantyczny atom. Zastanawialiśmy się o co chodzi z tym dziwadłem, zwłaszcza, że świeciło w nocy. Sprawdziliśmy i okazało się, że to po prostu punkt widokowy. Ze szczytu kuli (trzeba wdrapać się na niego po schodkach) roztacza się widok na Balaton. A w jej pobliżu jest jeszcze park linowy, jakieś zamki-dmuchańce dla dzieci, knajpka, las, mała polanka z widokiem na jezioro i to wszystko tylko dla nas?. Takie cuda jedynie po sezonie?
Informacje praktyczne:
Wejście na „kulę” jest płatne: dorośli 300 forintów, dzieci 250. Nad Balatonem niektóre wejścia na plaże są płatne. My na szczęście na takową nie trafiliśmy. Nocleg znaleźliśmy bez najmniejszego problemu przez stronę Airbnb. Cena bardzo przyjemna:). Taka „posezonowa”.
Rebeka von Jurgen