Czy po lawendowe widoczki i lawendowe zapachy trzeba koniecznie jechać do Prowansji? Nie, nie trzeba! Można jechać bliżej, bo nad Balaton, a konkretnie na półwysep Tihany. Lawendę Węgrzy dodali tu do prawie wszystkiego. Mnóstwo lawendowych informacji uzyskacie w Lavendula Ház. Jest to sklepik z lawendowymi produktami połączony z centrum informacji o tym wiecznie zielonym krzewie oraz lawendowym ogrodem usytuowanym na tyłach domu. Po zakupie lawendowych pamiątek możecie przysiąść w kawiarni na lawendowe lody i zapić to wszystko piwem lawendowym. Jeśli mimo wszystko wolicie mieć jakieś nie-lawendowe wspomnienia (wszakże Węgry papryką stoją!), to strzelcie sobie fotę przy paprykowym domu (Paprika Ház). No dobrze, a co fajnego oprócz lawendy i papryki jest na półwyspie Tihany. Po co tu właściwie przyjechać?:)
No jak to po co? Po to, po co przyjeżdżają turyści nad Balaton- po wypoczynek, zwłaszcza taki aktywny z dreptaniem i zwiedzaniem. Półwysep ma też dla Węgrów walory historyczne. Na wzgórzu, na które prowadzi niezliczona ilość schodków (jeśli ma się dwójkę małych dzieci) znajduje się opactwo benedyktyńskie założone w XI w. przez węgierskiego króla Andrzeja I. Swoją noc przed wygnaniem z ojczyzny spędził w nim również ostatni król Węgier Karol IV.
Jeśli akurat nie interesują was historyczne aspekty tego miejsca, to parę kroków dalej rozciąga się najpiękniejszy widok na Balaton- węgierskie morze. Aż się prosi, żeby przysiąść na ławce i podziwiać. Jeżeli akurat któraś będzie wolna?… Było w tym widoku coś takiego, że przez chwilę poczuliśmy się jak nad Morzem Śródziemnym, a nie nad Balatonem.
Na półwyspie znajdują się jeszcze pozostałości oryginalnej zabudowy dawnych mieszkańców Tihany. W większości byli oni chłopami pracującymi na włościach pana lub budującymi opactwo. Niektóre kryte strzechą domki stały się skansenem (Parasztgazda ház i Halászcéh ház), niektóre są nadal zamieszkane, a inne przerobiono na sklepiki z pamiątkami.
Ciekawym miejscem nieco poza głównym turystycznym szlakiem, do którego nie udało się nam niestety dotrzeć, są wykute w skale eremy (Barátlakások) grekokatolickich mnichów- pustelników, którzy wykuli swoje mieszkanka na półwyspie pomiędzy XI- XIV w.
Po całodziennym zwiedzaniu Tihany warto udać się do pijalni wody na otwartym powietrzu im. Lajosa Kossutha, przysiąść na ławce i popijać z kubeczka wodę źródlaną.
Aha! I dorzućcie sobie do tego jeszcze dwa jeziora powulkaniczne i macie obraz półwyspu w skrócie.
Jeżeli wypoczywacie gdzieś nad Balatonem, to warto przyjechać tu choćby na jeden dzień. Zaznacie małomiasteczkowego, spokojnego, lekko „śródziemnomorskiego” klimatu. I poczujecie się jak w lawendowo- paprykowym śnie. Dzieciom zafundujcie lawendowe lody, a sobie piwo… naturalnie też lawendowe?.
Informacje praktyczne:
Półwysep Tihany leży na północnym brzegu Balatonu. Jeśli rezydujecie na południowym i nie chcecie objeżdżać całego jeziora dookoła, to można skorzystać z przeprawy promowej dla samochodów z miejscowości Szántód. Promy odpływają co pół godziny. Za samochód osobowy wraz z dwójką dorosłych pasażerów (dzieci za darmo) zapłaciliśmy w przeliczeniu na PLN jakieś 44zł w jedną stronę. No może nie jest to najtańsza przeprawa (zwłaszcza, że płynie się jakieś 10 min…), ale pomoże zaoszczędzić trochę czasu. Frajda dla dzieciaków w cenie. A w drodze powrotnej udało nam się załapać na zachód słońca na promie. Widok bajkowy?
Internet:
Ogólnie o atrakcjach na półwyspie: http://www.tihany.hu/index.php/en/
Lawendowy dom:
https://www.bfnp.hu/en/lavender-house-visitor-centre-tihany
Rebeka von Jurgen