Podobno to dwie salamandry wskazały pasterzowi gdzie znajdują się pokłady złota i srebra oraz dały początek dziejom górnictwa w Bańskiej Szczawnicy. Legenda legendą, ale w każdej tkwi ziarnko prawdy. A prawdą jest, że złoża rud złota i srebra były warte wydobycia, co spowodowało rozkwit tej miejscowości u podnóża Gór Szczawnickich (Štiavnické vrchy), w środkowej części dzisiejszej Słowacji. Dziś salamandry zdobią mury naprzeciwko ratusza miejskiego. Jedna trzyma w paszczy bryłkę złota, a druga srebra, od których to kruszców wszystko się zaczęło.
Zmierzając na Węgry zatrzymujemy się tutaj na dwa dni, żeby lepiej przyjrzeć się klimatycznemu miasteczku. Starówka aż kipi od obiektów wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Spacerując po niej trzeba uważać, żeby nie wejść przypadkiem do… dawnej sztolni.
Tak, tak, brama na dziedzińcu Muzeum Minerałów jest dawnym wejściem do kopalni. Drzwi stoją otworem, pod warunkiem, że kupimy bilet. Górnictwo miało swój początek na tych terenach dzięki osadnikom z Niemiec, głównie z Saksonii i Tyrolu, których sprowadzono na te ziemie ok. XI-XII w. Zaszczepili podstawy wydobycia, zwyczaje i kulturę górniczą. Z czasem Bańska Szczawnica rosła w siłę i stawała się coraz zamożniejsza, aż do momentu podbojów tureckich, które trawiły Europę Środkową. Po ustaniu zagrożenia w XVII w. górnictwo znów odżyło. Wprowadzono nowe techniki i narzędzia, a w XVIII w. powstaje w Bańskiej pierwsza szkoła górnicza, obecnie Akademia Górniczo-Leśna, najstarsza uczelnia techniczna na świecie. Tyle historii, w dużym skrócie.
Współcześnie Bańska Szczawnica to przede wszystkim malowniczo położona miejscowość chętnie odwiedzana przez turystów z Węgier, Niemiec, Austrii, Polski, której starówka naszpikowana jest zabytkowymi kościołami i kamienicami, z klimatycznymi uliczkami, które prowadzą raz w górę raz w dół i urokliwymi widoczkami na pobliskie wzgórza i doliny. Region sprzyja rekreacji, górskim wędrówkom, sportom zimowym (Salamandra Resort) i leniwym spacerom wokół „tajchów”, czyli sztucznych zbiorników wodnych. System tajchów powstał na potrzeby górnictwa i sprawdzał się doskonale. Dziś są to doskonałe tereny rekreacyjne.
Spacer po starówce warto zacząć od obejrzenia barokowej kolumny Trójcy Świętej, która stoi pośrodku placu o tej samej nazwie. Powstała w XVII w., aby podziękować opatrzności za ustąpienie epidemii, która dziesiątkowała w tym czasie miasto. Wokół stoją zabytkowe kamienice, które niegdyś należały do bogatych mieszczan. W bramie jednej z nich znajduje się Muzeum Mineralogiczne i wejście do sztolni „Michał”. Przemierzając uliczki raz w górę, raz w dół sprawnie dotrzemy od Nowego do Starego Zamku. A gdy już mamy dość tych wszystkich zabytkowych wspaniałości możemy udać się za miasto nad jeden ze wspomnianych „tajchów” (Počúvadlianske jazero), aby pospacerować na łonie natury lub odbyć wycieczkę na wzgórze kalwaryjskie, na którym znajduje się zabytkowy barokowy kościół, obecnie restaurowany. Spacer po szczawnickim arboretum również okaże się całkiem interesujący, zwłaszcza, że możemy w nim podziwiać nietypowe jak dla tej szerokości geograficznej okazy, np. cedr libański, cedr atlantycki czy gigantyczne sekwoje.
Po tych wszystkich spacerach człowiek robi się naprawdę głodny i jedyne o czym marzy, to rozsiąść się wygodnie i w spokoju czekać na podanie ciepłej strawy. Z dwójką maluszków na spokój nie ma co liczyć, a jedyne marzenie to to, żeby chociaż jedno z nich ucięło sobie właśnie regeneracyjną drzemkę;). „Haluszki”, czyli małe ziemniaczane kluseczki z bryndzą, okraszone skwarkami oraz zasmażaną kapustą kiszoną na białym winie, na pewną wynagrodzą trud całodziennego zwiedzania. Słowacki klasyk z motorestów- smażony ser z sosem tatarskim również się do tego nada:).
Informacje praktyczne:
Na wędrówki po wokół Bańskiej Szczawnicy warto zabrać wygodne buty, w końcu to tereny górzyste. A i na dreptanie po starówce przydadzą się wygodne trzewiki (raz w górę, raz w dół). Oprócz tego: winiety na słowackie autostrady (jeśli takowymi będziemy przejeżdżać), dowody osobiste dla siebie i dzieci (mimo, że blisko i swojsko to jednak zagranica;) oraz zapas euro. Łamany polsko-słowacko-angielski z powodzeniem wystarczy w prostej komunikacji. Maluszki z reguły dogadują się dobrze bez znajomości jakiegokolwiek języka obcego;). Baza gastronomiczno-noclegowa całkiem niezła i przystępna cenowo. Nocleg rezerwowaliśmy za pośrednictwem Airbnb, obiad zjedliśmy w restauracji w dawnym stylu „Monarchia”(haluszki z kapuchą palce lizać:), a „rzeczy” kupowaliśmy w Lidlu i w Billa. Tanio, blisko (z naszego miejsca zamieszkania) no i urokliwie.
Rebeka von Jurgen