Nie sądziłam, że kiedyś na blogu zagości wpis o samym jedynie… jeziorze. Normalnie pewnie ubrałabym tą opowieść w jakieś dodatkowe miejsca i atrakcje, ale żeby tak pisać o samym li jedynie zalewisku? Żaden ze mnie majtek, ani skiper, żeby się tu o wodach śródlądowych i żeglowaniu rozpisywać. Jestem paskudnym szczurem lądowym, ale Jezioro Szkoderskie zasłużyło sobie na zupełnie samodzielny wpis. A dlaczego, co takiego niesamowitego w sobie ma…?
Spokój
Poza sezonem oczywiście, bo w jego szczycie byłoby tu dla mnie zbyt tłoczno. To w końcu jedna z czołowych atrakcji Czarnogóry. Za to w marcu… W marcu, tu jeszcze wszystko przyjemnie drzemie. Przyroda powoli budzi się do życia. Knajpy i pensjonaty stoją puste lub robią u siebie jakieś drobne naprawy i remonty. Kto i co może, to przygotowuje się do życia, żeby ruszyć pełną parą z nadejściem cieplejszych miesięcy. A dlaczego warto odwiedzić Jezioro Szkoderskie po sezonie? Bo jest tu po prostu magicznie:)!
Jezioro Szkoderskie
Przejdźmy do konkretów, o samym jeziorze zdań kilka. Zanim rejsy po jeziorze stały się atrakcją turystyczną, to było ono (i nadal jest) domem dla wielu gatunków zwierząt i roślin. Park Narodowy Jeziora Szkoderskiego leży zaledwie 25km od Adriatyku i dzieli go od niego masyw górski Rumija. Jezioro tworzy liczne rozlewiska i bagna, które są domem dla fauny i flory. Ze względu na łagodny klimat w zimie, przylatuje tu sporo gatunków ptaków migrujących. O tym, że jezioro jest jak żywy organizm, świadczy również jego zmieniająca się powierzchnia w ciągu roku. Zimą i na wiosnę rzeki, które wpływają do jeziora zasilają jego wody, a powierzchnia tafli rozrasta się nawet do 540km². Natomiast latem kurczy się ona do ok. 410 km². Głębokość jeziora w zależności od miejsca wynosi od 5 do 10 m. Po stronie czarnogórskiej znajduje się 62% powierzchni jeziora, reszta leży zaś w sąsiedniej Albanii.
Fauna
Jezioro Szkoderskie jest rajem dla ornitologów i amatorów podpatrywania ptasiego życia. Jego wody i okolice zamieszkuje ponad 260 gatunków ptaków, z czego ponad 100 to gatunki wędrowne, przylatujące spędzić tu zimę. Jezioro zamieszkują na przykład kaczka krzyżówka, gęś gęgawa, bekas krzykacz, czapla biała, myszołów, orzeł południowy, ibis kasztanowy czy pelikan kędzierzawy. W wodach jeziora żyje prawie 50 gatunków ryb takich jak m.in. ukleja, karp, kleń, karaś czy węgorz. Ze ssaków na okolicznych terenach można zaobserwować dziki, lisy, wiewiórki, wilki czy zające.
Rejs po Jeziorze Szkoderskim
Czyli „clue” całego nawijania o jeziorze. Po to przyjeżdża się do bazy wypadowej, którą jest niewielka wioska Virpazar, żeby popłynąć łódką do serca jeziora. Albo gdzieś znacznie bliżej niż do serca, bo jednak jezioro jest dość sporych rozmiarów, więc trzeba wziąć poprawkę na zapas czasu.
Jak ogarnąć rejs po Jeziorze Szkoderskim na własną rękę? To bardzo proste. Na TripAdvisorze bez problemu znajdziecie przewoźników oferujących swoje usługi. Ja kontaktowałam się mailowo z kilkoma z nich (Boat Milica, Kingfisher, Boat Golden Frog). Finalnie zdecydowałam się na godzinny rejs z Kingfisher. Dlaczego? Po prostu bardzo dobrze mi się z nimi mailowało😊. Czułam, że osoba po drugiej stronie ekranu rozumie moje obawy związane z rejsem po jeziorze z jeszcze niezupełnie przystosowaną społecznie „młodzieżą”:). Jeśli chodzi o ceny, to przewoźnicy mają mniej więcej te same stawki za godzinny rejs, a na taki właśnie się zdecydowaliśmy. Godzinka pływania kosztowała 25€ (w totalu, płatne gotówką do rączki pana kapitana). Oprócz godzinnych rejsów są jeszcze kilkugodzinne lub całodniowe podczas, których można dopłynąć w najdalsze zakątki Jeziora Szkoderskiego. W sezonie letnim obowiązuje opłata za wstęp do PN Jeziora Szkoderskiego, którą należy uiścić na miejscu (4€ od osoby dorosłej). Podróże po sezonie oszukują trochę system, bo nikomu z miejscowych nie chce się siedzieć w marcu w jakimś biurze albo co gorsza budce do pobierania opłat i czekać, aż łaskawie zjawi się jakiś zbłąkany (obłąkany?) turysta. Auto można zaparkować na parkingu koło którejś z restauracji. „Kapitan” na pewno co nieco opowie o Jeziorze Szkoderskim, ale jeśli naprawdę chcecie się czegoś ciekawego o nim dowiedzieć, to warto wcześniej poczytać sobie samemu. W oczach kapitana na pewno nie wyjdziecie wtedy na kolejnego turystę- ignoranta, a ten z wdzięczności zamiast podawać suche fakty, pozwoli wciągnąć się w żywą dyskusję. O ile znajomość angielskiego po jednej i drugiej stronie na to pozwala:D. Przejeżdżając drogą nieopodal Virpazar widzieliśmy przydrożne babuszki, sprzedające pływający jeszcze tego samego dnia w jeziorze połów. Czy da się kupić obiad bardziej świeżo i lokalnie, z pominięciem pośredników i całego wielkiego łańcucha dostaw😊?
Przez godzinę mieliśmy łódkę i jezioro tylko dla siebie. Nie licząc naszego kapitana i ptaków w szuwarach byliśmy tu zupełnie sami. Po tafli rozchodził się odgłos cichego pyrkania silnika. Od czasu do czasu coś zaskrzeczało albo przeleciało nad głową. W turkusowo- zielonych wodach przeglądały się góry, a gdzieś daleko w oddali migotały niczym diamenty ośnieżone szczyty Gór Prokletije. Nie wiem co bardziej kłuło w oczy? Czysty błękit nieba, bez ani jednej chmurnej rysy, czy ta wodna toń odbijająca promienie, kryjąca w sobie tyle życia.
Twierdza Grmožur
Dopłynęliśmy do twierdzy Grmožur– punktu kulminacyjnego godzinnej wycieczki po jeziorze. Nasz kapitan wyłączył na chwilę silnik, żebyśmy mogli spokojnie dryfować w pobliżu ruin twierdzy. Dawniej służyła jako więzienie i dlatego obecnie często nazywana jest „czarnogórskim Alcatraz”. To pewnie marketingowo brzmi o wiele lepiej niż „germożur”, chociaż mi autentyczna nazwa przypadła bardziej do gustu. Prawda jest taka, że do tej twierdzy z XIX w. wzniesionej przez Turków, jeszcze w XX wieku Josep Broz- Tito wsadzał swoich oponentów politycznych. Więźniowie widoki mieli bajeczne, co do całej reszty, to nie jestem już tego taka pewna…
Leniwe fale nieśmiało muskały naszą łódkę, co z kolei wprawiło ją w przyjemne kołysanie. Gdyby nie zadaszenie, które rzucało wszędzie cień, to najchętniej zwinęłabym się na dziobie w kłębek niczym kot i usnęła otulona kocem utkanym z promieni słońca i tego przyjemnego bujania. W tym słodkim śnie grzałabym kości, ładowała swoje panele słoneczne i przeganiała smutki. Tym bardziej, że kapitan uraczył nas wcześniej, z należytą kurtuazją, solidnym chlustem Vranaca wprost do plastikowego kubka. Wino w tych nadzwyczajnych okolicznościach przyrody jakoś dziwnie szybko wyparowało i uniosło się do głowy, ku myślom.
Z tego dumania podlanego ciemnym jak noc Vranacem nie wyrwało mnie wcale nawoływanie mew, które przysiadły na ruinach twierdzy. Wyrwało mnie dopiero wołanie mojego starszego syna.
– A co mówi znak? A co mówi znak?- dopytywał z determinacją typową dla trzylatka.
A znak na twierdzy Grmožur mówił, że nie należy się do niej zbliżać, ani na nią wchodzić. Jeśli kogoś by to ciekawiło…
Ku mej radości żadne z dzieci nie zaliczyło kąpieli w jeziorze, a jedyną rzeczą, którą na zawsze pochłonęły jego wody, były okulary przeciwsłoneczne młodszego syna. W pewnym wieku wyrzucanie losowo wybranych przedmiotów za burtę i patrzenie na to jak toną, jest bardzo kuszące…
Rebeka von Jurgen
*Spodobał Ci się ten artykuł? To zostaw po sobie ślad w komentarzu, poślij go dalej w świat, daj serduszko na Instagramie albo lajka na Facebook’u.
Zaobserwuj mnie również na moich profilach w social media: Instagram & Facebook!
Spodobał Ci się ten lub inny artykuł na blogu? To postaw mi wirtualną kawę:). Wesprzesz mnie w ten sposób jako autorkę internetową. A możesz to zrobić klikając w ikonkę poniżej.